Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Walery.bikestats.pl
  • DST 648.90km
  • Czas 27:53
  • VAVG 23.27km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świeży jod :)

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 2

Wstępem o danych...
Parametry  tzw. netto przejazdu pojawią się, jak ogarnę niepoprawnie zakończony plik gpx w sport trackerze. Jeśli ktokolwiek tu dotrze :), a będzie w stanie mi pomóc w tej kwestii będę wdzięczny :) Chodzi o prawidłowe zakończenie pliku gpx , którego sam póki co nie jestem w stanie okiełznac...

14.06.2014  Udało mi się jakoś wgrać plik z większą częścią trasy, więc mogę skorygować czas jazdy. Średnia też nieco korzystniejsza, bo to mnie w sumie ciekawiło... Jakoś bardzo dużo postojów miałem. Wprawdzie było cały czas nieśpiesznie, z założeniem by po prostu pojechać i wrócić, jednak gdybym jechał w jakimś wyścigu ( co raczej jest mało prawdopodobne )  to szału pewnie by nie było :) Chyba następny taki trip zrobię Maryśką, bo i lżejsza niewiasta jest, i sztywniejsza, i co najważniejsze: ma licznik :) I może wreszcie zechce mi się przełożyć bagażnik i kawałek sakwy, by dyskretnie ukryć w niej Ekstra Pożywną Odżywkę :) w postaci owsiano - kakaowych kulek mocy by Monique  Diabolique :), które to zrobią ze mnie... Super Koksa :) W sumie nie ma co dramatyzować :) Znowu to zrobiłem, choć tym razem jako wprawkę, bo sprawdzałem co się dzieje w czasie drugiej kręconej nocy z rzędu. Na przykład, czy dziki, które widzę na drodze są prawdziwe, czy może to tylko pędzące stado liści... ;)  Ponieważ, to był pierwszy taki eksperyment, należy zdobyć drugą opinię, by perspektywa była właściwa...


Tradycyjna już niemal przejażdżka po woreczek świeżego jodu:) Tradycyjnie też wycieczka, a raczej przejażdżka ta nie do końca była planowana. Przyczaiwszy w środę, że pogoda może być w weekend  okolicznościowo sprzyjająca, poddałem się magii mej wyobraźni i pomyślałem, że może by tak sprawdzić przed sezonem letnim, czy aby latarnia w Kołobrzegu i jej stan techniczny nie przyczyni się do wielkiej katastrofy budowlanej, do tego w środku sezonu grzewczego, tym samym wywołując wśród przynajmniej setek turystów wiele niezapomnianych wrażeń :) W piątek od ranka oddałem się zwykłym codziennościom, odebrałem holownik z serwisu, bo jego napęd był już co najmniej mocno ( proszę mi wybaczyć określenie ) wydymany... Dalej dzień jak co dzień i spakowawszy  akcesoria... yyy... czyli rower, płyny i jedwabny szal na noc :) oczekiwałem na sygnał do startu. Ponieważ,  wieczór to dla mnie ranek, więc bez sensu było, bym poszedł spać. Spędziwszy nieco romantyczny wieczór z małżonką wyruszyłem około godziny 00.50, a dokładnie jak podaje Sports Tracker o godzinie 00.51 :)

Właściwie już po godzinie zaczęło robić się jaśniej. Być może to był blask bijący od świebodzińskiego Jezusa, ale nie jestem pewien... ;)
Nie takie przecież w życiu człowiek fanty Morgana widywał :)

Tu chwila zadumy i wielkie podniecenie...



bo za chwilę miał pojawić się On:



Wygląda trochę jak lampka solarna w  ogródku, nic specjalnego :)

Początek trasy bardzo przyjemny. Wiatr nie przeszkadzał za bardzo, a i temperatura była przyjazna :)
Poza tym nocą, puste niemal drogi nastrajają mnie dużym spokojem...

A tu już moja ulubiona tablica dylematów :)




Przy tej tablicy bardzo często precyzuję kierunek wyjazdów: dostępne opcje: pięć razy prosto :) i od Międzyrzecza do Gorzowa trzy razy w lewo. Jako bonus, w Międzyrzeczu skręcam czasem w prawo :) To wystarczająca ilość opcji by się nakręcić, a nawet zakręcić czasem ;)
Dodam też, że to już sześć tysięcy pięćset czterdziesta ósma tablica / w tym roku / którą zaliczyłem jako przodownik Rowerowego Klubu Zdobywców Zielonych Tablic Odblaskowych.

Ciągle jechało mi się fajnie, bo to w końcu dopiero początek :)

A kawałek dalej wielka atrakcja turystyczna:



Skwierzyńska fujarka.

Proszę sobie wyobrazić, że zdjęcie w jakości HD kosztowało na pobliskiej tankowni 29.99 zł!!! ;)
Były też tańsze: za złoty dwanaście, a że miało być w niedzielę jeszcze cieplej więc zachowałem grosz na wodę życia :)

Oklepany wschód...



ale nie jestem pewien w którym miejscy się pojawił, bo patrzyłem też dość często na drogę :)

A tu wspaniały Holownik po regeneracji i usportowiony zmysłową przednią owiewką:



Rozwieje wątpliwości: Szczecin mnie nie interesuje rowerowo. Widziałem tam kiedyś latającego pieszego tuż przed śmiercią.
Replay, to nie jest to co mnie kręci :(  Taka trauma...

Szybko powrócę do przyjemnych wrażeń około rowerowych:

To już Lipiany i wątek historyczny:



Ponieważ nie prowadzi mnie za rączkę urządzenie, to wjechałem sobie w nieco odmienną czasoprzestrzeń...




Niestety to zdjęcie zdradza całkowitą mistyfikację mojego tripu...



Niby zdjęcie z rączki, ale to spojrzenie... tak... Chwilę, po tym jak kolesie od świateł, włączyli dwa!!! stadionowe reflektory, aby dawały mocnne i wyraziste cienie ( oczywiście  reflektory diodowe ), a wizażystka - makijażystka wysmarowała mnie mieszaniną soku z buraków i oliwy z ostatniego tłoczenia, bym wyglądał na opalonego i spoconego, owa dama zaczęła się przebierać... No i wyszło, jak wyszło :) Do tego jeszcze ten sports tracker, który nagle zwariował... Podejrzane... :)

Następne zielone tablice do kolekcji. Chociaż nie, te już mam :)



Jeszcze nie zrobiło się tak gorąco jak następnego dnia, choć na nadmorskiej avenue smażyło już dość zacnie.
Dręczące było to tym bardziej, że ta droga do najfajniejszych z rowerowego punktu widzenia nie należy :(




No i mój ulubiony...



choć wcale nie miał być tym razem celem. Jak zwykle: sam nie wiem gdzie dokładnie pojadę, albo gdzie nie dojadę :)








A tak bardzo starałem się obciąć głowę niemieckiemu emerytowi...  ;)









I zagadka: Spał, czy nie spał ?  :)

To już Pustkowo:



Właściwie Pustkowo powinno nosić nazwę Krzyżów, bo cytując pewnego rowerowego poetę: / nic szczególnego / Krzyż też szału nie robi...
Po obiedzie w Starej Kuźni w Trzęsaczu pokręciłem się po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś prysznica, ale ostatecznie, tradycyjnie zresztą, skończyło się na pięciolitrowej bańce wody i gęstych krzakach :)  Prawie jak Mors! :)

Po zatankowaniu wody w sakwy ( wątek arabski ) z wolna ruszyłem do domu:
Perspektywa większego upału dnia następnego naturalnie skorygowała mój trasoplan :) i do domu postanowiłem wracać trasą sentymentalną, czyli drogą którą pokonywałem kilka lat temu o złowieszczej nazwie 666 :) ... tak, tak... to była moja pierwsza szóstka, zrobiona starą poczciwą Meridą vel Silver Arrow:



I jest to jedyny dokument tamtej przejażdżki, co dość jasno ukazuje mój stosunek do tego typu działań :)
 Czasy się zmieniają, wraz z nimi i ja trochę, zwłaszcza, że obecnie dość powszechnym stanem umysłu pośród społeczności jest świętytomaszyzm... Cóż, ograniczone wrażenia smakowe powodowane żywieniem się w mac shitach przekładają się na równie ograniczoną możliwość dopuszczenia istnienia innych wrażeń niż te znane z frytek...  ;)

Odbiłem w Rewalu na Cerkwicę, Gryfice itd...



Stoi przy bandzie lokomotyw a, łój z niej nie spływa i smar z niej spływa, bo dobra to dla mnie jest komitywa... 



Domek na prerii, czy dom na posesji ? Oto jest pytanie! ;)



Aż tu nagle...



Druga noc w ciemnościach nie poszła tak łatwo :) Dość dręczącym uczuciem były fale ciepłego powietrza kłębiące się nad wzniesieniami i przeszywające dreszcze zimności w dolinkach lub na mocno zalesionych fragmentach trasy  :)




Kolejna tablica o niezwykłej wartości kolekcjonerskiej ;) Mam już ich sporo :)



Odcinek z Barlinka do Gorzowa był chyba najcięższy... Raczej nie chyba, tylko na pewno :)  Wilgoć barlineckich pięknych lasów, senność i ogólne zmęczenie nieźle mi umysł sponiewierały... Dopiero wyraźna jasność poranka i rosnąca temperatura przywróciły mi morale do zadowalającego poziomu... Swoją drogą, to przejazd rowerem przez Gorzów Wielkopolski jest nieporozumieniem. Gdyby nie dziury, to asfalt zapadł by się chyba pod ziemię. Tak jest niemal w całym mieście. Masakra... :/ Chyba zdecydowanie milej jedzie się przez Skwierzynę i odbija na Barlinek, lub w prawo na Drezdenko, Choszczno...

Przed Świebodzinem  telefon dzwoni... i ... Sports Sracker się zesrał :( Choć ślad się zapisał, to pozostaje w telefonie jako niezakończony, źle zakończony, czy jakoś tak... Eh...
Na słynnym i legendarnym dla mnie przynajmniej cepeenie w Świebo pożeram dwa lody i wiadro wody, bo piecze już od Gorzowa masakrycznie, choć to jeszcze późny poranek :)


Później gdy słońce wzeszło nie na żarty, znalezienie zacienionego miejsca na postój  było dość trudne :)




Obwodnica Sulechowa...





A jednak się zdarzało znaleźć odrobinę cienia... :)

Wszak nie mogłem doprowadzić do przegrzania rur w Holowniku :)



Chciałem wrócić około południa i niemal się udało :) Dobrze też, że odpuściłem sobie Kołobrzeg, bo jazda przez cały dzień w takim słońcu już przyjemna nie jest i zamienia się raczej w walkę o przetrwanie :) W Międzyrzeczu około godziny dziewiątej było na drogowym termometrze odpowiednio: u góry 30 i na dole 38 stopni ;)  Wprawdzie do wieczora było jeszcze mnóstwo czasu i dotoczył bym się wręcz, jednak uległ bym pewnie cudownej przemianie w grilowanego rowerzystę, co fajne już by nie było...

Statystyki:

Kategoria: solo

Rodzaj roweru: uniwersalny :)

Jedzenie i picie: owszem

Niespodzianki: jedna, guma za Stargardem Szczecińskim. Właściwie sam sobie jestem winien. Nie zakłada się chyba raczej dętek szosowych do innych niż szosowe ;)

Cel wycieczki: bez celu, tak po prostu. Terapia duszy, gdy wiatr duszy w uszy dmie...




I nieco złośliwie, acz ku radości ;)

Czy to mój rekord dystansu  przejechanego non stop? Nie :)
A może dobowy ? Tym bardziej nie :)



Uwaga! :)

Wpis będzie podlegał modyfikacjom jeszcze jakiś czas. Zwłaszcza o ironiczne dygresje dotyczące rowerowego onanizmu jakiemu publicznie się ostatnio oddaję :) Właściwie już nie będzie... Pogodziłem się także z faktem, że nie wiem póki co jak jechałem, kiedy jechałem, a ile nie jechałem :) He,he... :) Już wiem :)

















Komentarze
Walery
| 20:48 piątek, 27 lutego 2015 | linkuj Kurde... Tyle się napisałem, za pierwszym razem, że aż mnie odlogowało :) Ale puenta była mniej więcej taka: Po prostu to zrób, jeśli chcesz :)
rmk
| 20:08 środa, 25 lutego 2015 | linkuj Chciałbym kiedyś przejechać taki dystans na raz. Czytam sobie Twoje wpisy i cóż mogę napisać. Czapki z głów, a raczej kaski :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!