Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Walery.bikestats.pl
  • DST 75.30km
  • Czas 02:39
  • VAVG 28.42km/h
  • VMAX 59.40km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szoszoni zamiast jaj mają chyba pisanki :)

Niedziela, 10 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 1


Piątkowo-sobotnie bluesowe harce skończyły się bardzo przewidywalnie ;)  W sobotę rano, także niemal tradycyjnie, roboczo do Gubina z dbałości o PKB :) Było zabawnie: jeden postój, droga na Krosno Odrzańskie zablokowana, tir w rowie, bo pewnie jakiś matoł osobówką wyprzedzał ( to tradycja na tej drodze ;/ ) a później sporo przerw toaletowych ;) Blues jednak nie zna litości :)  Za to w niedzielę raczyłem opróżnić trzewia z toksyn, dotlenić krew, oczyścić nozdrza, wszak wiatr był baaardzooo odpowiedni do tego typu inhalacji itp. Między 50 a 70 km/h  :) To w sam raz dla moich masochistycznych upodobań roweropodobnych :)
A zatem: na Batorego, korki, bo komunie :) Niezły cyrk się tam dział :) a podobno szanuj bliźniego swego ;) Nic z tych rzeczy :) Katechizm swoje, a ludożerka swoje :) Dalej spokojnie, toteż radośnie opuściłem wreszcie ścisłe centrum aglomeracji zielonogórskiej ;) 
Ruszyłem na podbój Kożuchowa, a w międzyczasie postanowiłem "pokonać" podjazd tuż za Kożuchowem na drodze do Szprotawy. W samym Kożuchowie mijam się z jadącymi z przeciwka  szoszonami, coś koło sześciu, a jeden z nich machnął ręką... Miałem wrażenie, że to pozdrowienie i odmachałem, jednak nie jestem pewien :) Może to jakaś informacja była, dla reszty grupy. Pewnie długo się nie dowiem, bo jeżdżenie w takich tabunach, to nie mój haj, a i ciekawy zbytnio nie jestem :)  W końcu dotarłem na " szczyt" podjazdu i na przystanku, zapiłem pałę niemal całą flaszką chemii maczanej w syropie glukozowo - fruktozowym  ohne aspartam:)



Jak widać moja świadomość wagi odpowiednio dobranego kolorystycznie stroju do okoliczności sięgnęła już zenitu :)  Koszulka w kolorze rzepakowym to ostatni hit mody rowerowej :)





No może odcień mam nieco inny, ale to przez to, że moja koszulka jest w kolorze rzepaku z pierwszego kwitnienia :)




A to widoczek kilkadziesiąt metrów dalej... Jakieś około nowosolskie rejony.

W trakcie focenia miną mnie jakiś szoszon jadący od strony Szprotawy. Ani me, a nawet be :)
No to ruszyłem także, przeca nie będzie mnie inny samiec wyprzedzał ot tak :) Mimo zdecydowanie większej tarczy, jakoś nie mógł odjechać ( wiatr w ryj na zjeździe, hi,hi,hi... ), za to na kilometrowym odcinku oglądał się chyba z sześć razy.  Gdy już do niego dojeżdżałem, odbił na Nową Sól. Ja zaś przez moment chciałem pogonić za nim, siła spokoju skierowała mnie jednak na wcześniej obmyśloną drogę, czyli na Mirocin Średni :) Los dał mi szansę, spotkać mijanych wcześniej szosowców i mgłem nieco się poniepokoić a nawet zadrenalinić, bo bawią mnie takie spotkania. Nigdy nie wiadomo, kto kogo dogoni, albo kto komu odjedzie :) Doświadczenie pokazało mi nie raz, że nie jestem na straconej pozycji, tylko z powodu cięższego roweru  i kloszardzkiego stroju, wzbudzającego czasami politowanie na obliczach proam :) I to właśnie mnie bawi :) Wyjeżdżając z Zatonia ujrzałem, o tak! Biało- niebieskie stroje, gościa w pomarańczowej wiatrówce, łącznie chyba pięć sztuk. Dwóch ostatnich jechało jakoś tak niemrawo, chyba jeden z nich miał jakąś awarię, bo rzęził jakoś tak dziwnie. Dojechawszy nieco później do pomarańczowego i jego kompana, rycerze karbonu... Co zrobili? Siedli mi na koło :) I tak, do nowo budowanego ronda sępili moje aero :)Na rondzie ruch wahadłowy, czerwone światło, stoję. Jeden z carbomaniaków niestety był poewnie w trakcie treningu, więc na pewno On mógł pojechać na czerwonym. Ot, kultura szoszońska.. Ale koledzy, karnie stanęli z tyłu i dyskutują:

Pierwszy:  Ale ten wiatr mnie sponiewierał...
Drugi: No tak, dzisiaj przecież ciężko pracowałeś na treningu...

Kawałek, dalej łykam gościa, któremu czerwone myli się  z zielonym pewnie też wtedy gdy jedzie samochodem. I co? :)  Też się na chwilę doczepia... Fuj... Na koniec podjazd z Drzonkowa do Raculi i ostatni jegomość.  Doganiam go na szczycie, bo tak sobie to wymyśliłem :) Poza tym nie zawsze szoszoni cieniują tak jak Ci dzisiaj ;) Też siadł na koło. Co za zwyczaje! Sępy! :) Jeśli już na sępa często jeżdżą, to powinni mieć choć odrobinę więcej jaj, a tak to mam wrażenie, że kolorowe przepiórcze pisanki, wożą nad sztycą :)

Epilog:

Żeby nie było, to kiedyś pod Rzepinem jeden szoszon, tak mnie przegonił do Cybinki, że mało nie umarłem :) Ale nie chowałem się w cieniu, tylko jechałem obok, czasem lekko z tyłu, bo grzał jak poparzony, więc na robienie dobrej i dla niego zmiany nie miałem szans. 42 zęby, to jednak nie 53... A możliwe też, że nóżkę miał cięższą  niż ja ;)

Bardzo zabawnie dziś było i to mnie najbardziej jara :) Zabawa, zabawa, zabawa... Wszak ja nawet amatorem nie jestem :)
Było fajnie. W sumie ciepło i silny wiatr, a wiatr dodaje mi skrzydeł :)

Trop.






Kategoria Do stu, Merida



Komentarze
rmk
| 08:51 czwartek, 14 maja 2015 | linkuj Skąd ja to znam. Mam tu w Poznaniu swój ulubiony odcinek, dużo szosowców nim jeździ, nawet bardzo dużo. Jakże uwielbiam ich miny, gdy próbują odjechać, dojechać do mego ciężkiego, krossowego bydlaka. Śmiesznie z nimi bywa :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!