Info
Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.
Znajomi
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2022, Sierpień3 - 6
- 2022, Luty2 - 5
- 2022, Styczeń2 - 5
- 2021, Wrzesień1 - 2
- 2021, Sierpień1 - 2
- 2019, Czerwiec1 - 1
- 2018, Wrzesień1 - 6
- 2018, Czerwiec5 - 25
- 2018, Kwiecień2 - 10
- 2017, Listopad1 - 6
- 2017, Wrzesień2 - 7
- 2017, Sierpień5 - 28
- 2017, Lipiec2 - 6
- 2017, Maj10 - 24
- 2017, Kwiecień9 - 21
- 2017, Marzec5 - 35
- 2017, Luty1 - 1
- 2016, Grudzień1 - 3
- 2016, Listopad5 - 21
- 2016, Październik1 - 8
- 2016, Wrzesień6 - 20
- 2016, Sierpień6 - 36
- 2016, Lipiec12 - 71
- 2016, Czerwiec7 - 32
- 2016, Maj8 - 26
- 2016, Kwiecień7 - 26
- 2016, Marzec4 - 6
- 2016, Luty1 - 1
- 2016, Styczeń3 - 5
- 2015, Grudzień1 - 3
- 2015, Listopad1 - 0
- 2015, Październik2 - 4
- 2015, Wrzesień11 - 22
- 2015, Sierpień21 - 36
- 2015, Lipiec11 - 21
- 2015, Czerwiec5 - 14
- 2015, Maj11 - 6
- 2015, Kwiecień19 - 6
- 2015, Marzec7 - 7
- 2015, Luty9 - 4
- 2015, Styczeń3 - 0
- 2014, Listopad1 - 2
- 2014, Sierpień14 - 1
- 2014, Lipiec26 - 1
- 2014, Czerwiec42 - 3
- 2014, Maj13 - 10
- 2014, Kwiecień12 - 3
- 2014, Marzec10 - 0
- 2014, Luty5 - 0
- 2013, Sierpień3 - 0
- 2013, Lipiec5 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 2
- 2013, Maj6 - 0
- 2013, Kwiecień4 - 0
- 2013, Marzec5 - 0
- 2013, Styczeń3 - 0
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Cycuch Janowicki i Bojan Toporek
Sobota, 30 lipca 2016 · dodano: 09.08.2016 | Komentarze 10
Trasa: Łężyca - Zielona Góra - Zatonie - Studzieniec - Mirocin Dolny - Kożuchów - Szprotawa - Leszno Górne - Trzebień - Bolesławiec - Brunów - Lwówek Śląski - Pławna Dolna - Golejów - Pasiecznik - Barcinek - Rybnica - Jelenia Góra ( zjazd z 3 przy stacji BP, ul. Mostowa, Os. Robotnicze, Drzymały, Wincentego Pola, za Orlenem w Łomnicką - Wojanów - Bobrów - przy Karczmie Sądowej w prawo przez Bóbr - pałac Bobrów, Castle Boberstein, w Trzcińsku w lewo mostkiem przez Bóbr, obok kościoła, w prawo przez mostek na Bobrze do ul 1 Maja, pałacyk Trzcińsko - Janowice Wielkie, do ul Kolejowej, w prawo :) - Miedzianka - Orlinek - Przybkowice - Marciszów - Kamienna Góra - Szarocin - Ogorzelec - Kowary (ul. Kamiennogórska) Kostrzyca - Mysłakowice - Jelenia Góra(ul.Sudecka,w lewo-w Bankową, Jana III Sobieskiego, Podwale, Mostowa :), w lewo do 3 - Aleja JP2, na rondzie w prawo na 30 ) - Lwówek Śląski - Bolesławiec - Szprotawa - Kożuchów - Zatonie - Zielona Góra - Łężyca
Wpis w trakcie zmyślania... :)
Z całą pewnością będzie zawierał słowa powszechnie uważane, a także te, na które trzeba uważać...
Trakt zmyślania zakorkowany, czyli kankana czas zacząć ;)
Ta dyskretna przejażdżka, pojawiła się w moim życiu zupełnie niespodziewanie, choć w głębi serca tkwiła z dawien pradawien... Początków tejże należy szukać w ukrytym pięknie ulicy Piastowskiej w... Szklarskiej Porębie :), którą to ulicę miło ;) wspominam. To tam po raz pierwszy zaliczyłem glebę jadąc pod górkę :) Nie sztuką jest wyłożyć się na zjeździe, przy osiemdziesięciu kilometrach na godzinę. Zrobić to, pod górkę to już wyższa szkoła... :) Oczywiście wolno kiełkująca ma miłość do podjeżdżania, także przyczyniła się do tej krótkiej w sumie wycieczki po coś. Po co? Po piwo, a raczej dwa. I tu pojawi się kolejny powód, a jak nie wyleczę lewej nóżki, to powód będzie pozwanym, który miał wpływ na to, że zamiast po świeży jod, pojechałem po browara, do browaru. Tym powodem, była konsekwentna i długotrwała prowokacja Trollkinga :) Na potrzeby opowieści, będzie występował w dalszej części jako Herr Cycuch Janowicki, sobie zaś nadam pseudonim Bojan Toporek :) Naznaczenie to ma sens, którego wypadało by doszukać się w ramach zaangażowania emocjonalnego w przygody bohaterów. Sens geograficzny i ... korzenny. Z tą korzennością, to nie jestem w pełni doinformowany i potraktuję wątek korzeni w odniesieniu do mnie samego, a tylko w części do Herr Cycucha ;)
Dodatkowym bodźcem, który dopingował mnie do tej przejażdżki był TCR. Ponieważ postanowiłem wirtualnie kibicować, to by lepiej wczuć się w klimat wyścigu, pomyślałem, że gdy ujadę się w górach(?), zaliczę choć jedną glebę i przejadę połowę trasy z kontuzją i chociaż czterdzieści kilometrów w ulewie, to fajniej będzie mi się kibicowało. To działa. Miałem zupełnie inne spojrzenie na wyścig po powrocie do domu :) Jeśli w ogóle można w ten sposób określić, to owe spojrzenie było odrobinę bliższe temu co mogli odczuwać startujący w TCR zawodnicy.
Do rzeczy:
Wyruszyłem wieczorową porą, tradycyjnie niezgodnie z planem, choć tym razem poślizg wynosił tylko osiemnaście minut - 22.18 w sobotę. Przez miasto jechałem spokojnie, na krótko, bo ciepło było (około 16 stopni) Przezornie zabrałem ze sobą długą bluzę i nogawki na wypadek jakiegoś lokalnego załamania pogody, którego najbardziej oczekiwałem za Jelenią Górą. Na początek tuż za rondem Raculsko - Zatońsko - Kiełpińsko - Drzonkowskim wałnąłem sobie fotę w cieniu drogi którą jechałem.
Wprawdzie zupełnie nie miałem na to focenie ochoty, to dla dokumentacji przejażdżki było to dość istotne: jechałem bez GPS i właściwie bez licznika, choć ów, na kierownicy dyndał sobie wyświetlając od czasu do czasu COŚ...
To ostateczny dowód na to, że to ja...
W przeddzień przejażdżki, w piątek o 22.00 startował TCR i oczywiście musiałem kibicować od startu do późnych godzin nocno - popołudniowych. Poszedłem spać około 16.30 w nocy, po czym, po odpowiedniej reprymendzie Żony wybudziłem się w sam raz by zdążyć jeszcze na targ warzywny, bo dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie wtedy gdy mam ochotę kibicować, czyli nic nie robić, mojej Żonie do szczęścia potrzeba wspomnianych warzyw, pieczywa z ulubionej piekarni, a przede wszystkim kawy o poranku. I jak tu być zaangażowanym kibicem w takich niesprzyjających okolicznościach? :)))))
Do Kożuchowa nic się nie wydarzyło... Coś tam kropiło, ale to na pewno nie był deszcz :)
Tuż przed podjazdem zachciało mi się pić... ( a browar tak daleko ;) ) Przy okazji pstryk...
W Szprotawie nuda, to nie stawałem, bo i jeszcze przypadkowo z tubylcami się zadam i awantura gotowa - piątek, piątek... :))))
Tak sobie jechałem, jechałem, aż przed Kozłowem poczułem, że jednak założę bluzę, bo od Szprotawy lekko mżyło... Przy okazji pożarłem kabanosy i bułki... Miały mi starczyć do Jeleniej Góry, ale smakowały, to zjadłem wszystko z wyjątkiem jednej bułki :)
Przed Bolesławcem nad A4, znowu było mi ciepło... Może to przez lampy uliczne i neony stacji benzynowych...
Marianna, po tuningu odblaskowym może być ujeżdżana w nocy nawet bez świateł. Jest jak choinka. Choinka, to mało powiedziane. Jest jak najjaśniejsza choinka :)
Ciepło się temu misiu zrobiło, rozpinałem się coraz bardziej i już w samym Bolesławcu jechałem ponownie na krótko...
O, przy tym znaku misiu się rozbierał... Właściwie, to mogłem przepękać te pół godziny, bo więcej czasu i energii poświęciłem na przebieranie niż straciłem w wyniku lekkiego wychłodzenia...
Dalej także niewiele się działo, bo noc jeszcze, a piątkowe pijaczki już dawno zarzygane spały po kątach...
Pałac Brunów herbu sztućce i leżanka...
W Lwówku Śląskim, wreszcie wpadłem na pomysł, by może jednak zobaczyć jak wygląda rynek :) Nie żałuję decyzji, choć trochę żałuję... :) Socjalistyczne pawilony kilkanaście metrów od bardzo zabytkowych budowli są po prostu niesmaczne, ale nie ma się co dziwić. W końcu to Lwówek, to nic że Śląski... Niechże lwów będzie we Lwowie, a Śląsk Śląskiem. Bo to trochę tak, jakby pomieszać mydło z miodem i twierdzić, że ma właściwości regenerujące z zewnątrz i wewnątrz... Fuj...
Tablicę informacyjną jakiś pajac oderwał, lecz tylko tę po polsku spisaną. Czeskiego nie rozumiał, to bał się pewnie i na szczęście zostawił...Możliwe, że wnuk prawdziwego lwowiaka...
Uwielbiam takie budowle, zwłaszcza takie drzwi. Ciekawość moja wsparta działami wyobraźni, rozwala tajemnice wnętrza w pył, który wciągam niczym tabakę...
W Pławnej nocą przez drogę przebiegł mi taki jeleń... Cytując pewnego aktora: Mają rozmach skurwysyny... :))))))))
Kawałek wcześniej mroczne zamczysko wyobraźni :)
A jeszcze dalej moja ulubiona na tej trasie atrakcja :)
Tym razem podszedłem bliżej, by dostrzec datę: 1719...Coś tam jeszcze było napisane, ale zostawiłem sobie przyjemność odszyfrowywania na następny raz :)
Wgramoliwszy się nieśpiesznie pod górkę za Pławną, tak się rozmarzyłem porankiem, że ze wzruszenia zjadłem ostatnią bułkę :))))))
Pobuszowaliśmy z Marianną w zbożu...
...i zadowolenie na gębie jak ta lala... :)
Od tego miejsca czekały na mnie zjazdy, a tylko czasem podjazdy :) Aż do 30 w Pasiecznikach...
Ruch na trzydziestce był dziwnie duży, wobec tego zdziwiłem się bardzo ;)
Na samym szczycie :) Dumny i blady: Bojan Toporek
I teraz się zacznie... Ty Cycuchu Janowicki! Ty, Ty, Ty... Wołku! :)))) Jak mogłeś prawdziwego Bojana wpuścić na taką minę!? Że niby tylko lubuskie z bruku słynie? O, nie! Nie tylko! :))) Aż mnie toporek bojanowski zadzwonił ze złości w trzewiach... :)
I jeszcze, ta nazwa: ulica Drzymały! Żaden prawdziwy bojan, a zwłaszcza toporek nie przejdzie obojętnie wobec powyższych okoliczności :)
Na dowód poniżenia Wielkiego Polanina (1.89m, 97kg ) na nawierzchni niemiłej, to oto zdjęcie przedstawiam...
Z rozpaczy, aż na główkę chciałem skoczyć z Łomnickiej ulicy do kanału, ale wody w nim niet... ;)
To ciągle jeszcze nie góry...
Przez chwilę miałem wrażenie, że na tym moście stoi Rudy 102...
To zdjęcie (powyżej), podoba mi się najbardziej... Taka historia znikania...
Pałac w Łomnicy - bardzo ładny park, objechałem go także z drugiej strony i jest niezły. Bardzo niezły. Mimo upływu czasu - stylowy i z charakterem.
Tanio potnę to zdjęcie na 3000 elementów jakiemuś miłośnikowi puzzli ;)
Tak, tak... Szklane oczka... Trudno by były inne, jak od półtorej nocy nie zmrużyły się...
Pałac w Wojanowie przemilczę, bo mierzi mnie przerabianie zabytków na centra konferencyjno - biesiadne. Żenada, jakich w dzisiejszych czasach wiele. A materia tego obiektu ma bardzo duży potencjał. Może to Lwówek Wojanowski jest, a nie Schyldauwe. Coś mi się zdaje, że gdyby tak nazywała się ta miejscowość, a nawet niechby był to Szydłów, to pałac lśniłby w okolicy, że hej... ;)
Za to Bobrów zbiera u mnie niemal najwyższe noty. Nic więcej nie napiszę, bo byłbym nieobiektywny. Dodam tylko, że to wspaniale miejsce...
Ale najlepsze czai się po prawej stronie tego pałacu ;) Jednak ze względu na cygański kicz trącący z tegoż najlepszego nie zamieszczę zdjęć. Kicz, nawet starodawny, to jednak dalej kicz.
Bujałem się tak powoli wzdłuż Bobru, raz z lewej, raz z prawej jego strony. Dzięki uprzejmości Trollkinga vel Cycuch Janowicki, a zwłaszcza stworzonej specjalnie dla mnie mapie ( za co serdecznie Ci dziękuję), kilka rzeczy, zjawisk i innych takich zobaczyłem, a innych nie ;) Jedno jest pewne: jadąc wzdłuż rzeki na pewno nie zginę, nawet jeśli pojadę jakiś kawałek po swojemu :)
Te dwie niepozorne jamy, to numer trzy tej przejażdżki Waliło z nich taką przedziwną spalenizną, że aż stanąłem i zaglądałem o co komą. Obecnie są chyba garażem, ale kiedyś mogły to być piece... Hm... Sprawdzę to. Bo może jest to siedziba jakiegoś karkonoskiego diabła ;)
Trzcińsko i pałacyk, chyba myśliwski. Taki zwykły, jakich wiele... Bardziej mnie kręciły te piwnice... Więcej w nich emocji.
Gdy dojechałem do Janowic Wielkich, nieco na przekór inaczej niż wskazówki Cycucha Janowickiego, a trochę z powodu objazdów w Trzcińsku(?), które spowodowane były remontem drogi błyskawicznie zrozumiałem dlaczego młodzież wieje stamtąd gdziekolwiek. Janowice Wielkie, to jakby ichniejsza wersja popegeerowskiej wioski z wszelkimi konsekwencjami z tego faktu płynacymi :( Pod Dino byłem za pięć ósma. Pewnie od za dziesięć, czekali już tam lokalni winiarze tanich szczepów... :( Szkoda, bo dookoła same górki :) Rozejrzałem się z delikatnym przerażeniem i polazłem po drugą drożdżówkę i jeszcze dla pewności jakieś batony do kieszeni, na wypadek gdybym się zgrzał podjeżdżając do...
Coś mi nie pasowało: Browar przede mną, a strzałka pokazuje, że w lewo... Zniknąłem na krótko w krzakach, by sprawdzić, co i jak. Taka historia! Niestety... Browar jest w lewo...
Ponieważ, współcześni piwowarzy sprzedają piwo dopiero od dwunastej, musiałem coś wymyślić, by do domu nie wracać bez piwa :) Zajrzałem przez szybkę, zajrzałem do ... kuchni, gdzie przemiłe dziewczyny zaspokoiły mnie podwójnie ;)
- A jakie by pan chciał to piwo???
- Jeśli to możliwe i nie nadwyrężam uprzejmości Pań, to wolałbym Cycucha... i może jakieś rude na deser... yyyy... Rudawskie... :)
Ale i tak najweselsze miało dopiero nastąpić :)
- Pan, to chyba dużo jeździ, bo ta opona łysa jest...
- Nieee... Czasem tylko idę na rower, jak mi się zachce...
Ponieważ, browary w plecaku już tkwiły, spojrzałem w dół raz, spojrzałem w dół drugi raz i... pojechałem do góry zwiedzić rejon...
Okazuje się, że i mój aparat ma serce i ze wzruszenia obiektyw zaszedł mu mgłą historii...
Trochę pokręciłem się po okolicy... Wpierdoliłem ze dwie garście słynnych, napromieniowanych malin miedziańskich, przejechałem spory kawałek w dół, starą drogą do Ciechanowic, blisko linii kolejowej, po czym wróciłem pod gospodę Schwarzer Adler i ... smutny zjechałem w dół, w stronę Janowic Wielkich. Nie było łatwo wyhamować na dole, a po drodze, przy jednym z wyjazdów leśnych, koło mi się proroczo uślizgnęło ;) Ponieważ Cycuch Janowicki polecał mi podjazd do Miedzianki, a nawet ciekaw był, co o nim sądził będę, to teraz, z tego miejsca, napiszę, że fajny jest, a uczucie me do niego jest obecne, zwłaszcza w kolanach, choć delikatne :))))) Pierwszy wjazd był rekreacyjny, bo wiadomo: zwiedzanie, piwo, panienki... ;) Oj, pomyłka... Panienki, piwo, zwiedzanie... Zaś drugi, pseudo-sportowy, na raz. Od tablicy Janowic, do drugiej tablicy...
No niby nic takiego, a frajda nieziemska :) Za tym znakiem przygoda dopiero się rozpoczyna... :))))))))
Podniecony widokami, spocony do granic akceptacji podjazdem, spoglądam sobie beztrosko w lewo, podziwiając rudawską, przepiękną panoramę, aż tu nagle... Jeb!!!! Zaczynałem się już rozpędzać, zjeżdżając z Miedzianej Góry... A jednak duch historii nie dał mi spokoju... Chciał, bym także zniknął? Po dość długim leżakowaniu na czarnym dywaniku, wpadłem na genialny pomysł sprawdzenia, czy żyję, a następnie sprawdzenia, czy żyję w jednym kawałku... Jednak miałem ważniejsze sprawy na głowie. Delikatnie wygiąłem prawą rękę do tyłu... Plecak suchy, piwo całe... :)))) No to teraz mogę wstać! Obejrzałem rower i z niedowierzaniem stwierdziłem sobie głośno... urwa!!! ja...dolę!!! ...jeba... mać!!!, że jednak mam zajebisty rower, bo tylko się poobijał :))))) Trochę trwało nim się ogarnąłem, bo ustać na nogach nie bardzo mogłem i to początkowo mnie martwiło. Ale, że wcześniej nażarłem się cudownych rudawskich malin, moc wróciła i... po około 30 minutach pojechałem dalej... W tym miejscu dodam, że tylko złamanie, albo coś bardziej, mogło by mnie powstrzymać przed dalszą zabawą w rowerzystę...
Märzdorf - Marciszów i fragment węzła kolejowego, którym wielu więźniów do Miedzianki mknęło... :(
Kamienna Góra, to miejsce moich młodzieńczych harców ;) , a gdy ujrzałem znaki na Raszów, to uśmiechnąłem się z politowaniem nad... Przewożenie bomb lotniczych, w bagażniku samochodu, to zaiste ekscytujące doznanie...
W okolicy Kowar zbierały się gęste chmury, a to oznaczało, że i nade mną także :) Kontuzja, była niemal niezauważalna, o ile nie zsiadałem z roweru, bo wtedy nie byłem w stanie ustać... Ciekawa perspektywa, jechać, jechać i jechać. Nie lubię tak, Zatrzymuję się kiedy chcę i gdzie chcę, więc cierpiałem :) Dość karkołomnym wyczynem było wsiadanie na rower, a zwłaszcza obciążanie lewej nogi... Ale co? Ja nie dam rady? :)))))))) Bojan Toporek miałby dzwonić do domu po transport? Nic z tych rzeczy :)
Gdy wjeżdżałem na Przełęcz Kowarską, wiało już porządnie i czasem popadywało. Zaswędziało mnie w mojej główce, by jeszcze skręcić w lewo na Okraj, zawrócić i później, skoro jeszcze nie pada ruszyć na Karpacz, jednak po telefonie do Małżonki głos rozsądku ( jej rozsądku) przekonał mnie, że do domu i tak jeszcze jakieś 180 km, jak nie więcej, więc warto przełożyć ten pomysł na inną okazję :) Tak, też zrobiłem. Zasmucił mnie parking na przełęczy. Śmietnik i szczalnia pokrzaczna... Eh... A dawno temu, człowiek mógł tam coś zjeść, potańczyć... Eh... Lwówek Kowarski...
Coś tam grzmiało, coś tam nawet dyskretnie pokapywało, a ja wystraszony, obolały :)))))) zjeżdżałem sobie w stronę Jeleniej Góry, by tuż przed nią wpakować się na jakąś niewyszukaną dróżkę rowerową ;)
Na trzydziestce ruch był porażająco intensywny, zapragnąłem więc zniknąć z niej możliwie szybko, mimo, że lewa nóżka niezbyt mnie wspierała... Dopiero po podjazdach za Pasiecznikami sfociłem samicę białej krowy z młodym :))) A tak, na szczęście :)
Do trzydziestki w Pasiecznikach wybornie się zjeżdża, oj wybornie. Niestety dziś w drugą stronę musiałem się trochę namęczyć, bo lewa noga już nie działała... Skończyła się tuż za Jelenią Górą :(
Przed Pławną, za dnia:
Nie za bardzo chciało mi się robić zdjęcia, bo wiązało się to z koniecznością zsiadania, a zwłaszcza wsiadania na rower, co niestety było dużym wyzwaniem... W Pławnej zjechałem nawet na dróżkę rowerową i jechałem nią aż do Lwówka Śląskiego...
W Bolesławcu, niedaleko dworca autobusowego, dostrzegłem kebabiarnię ;) Pomyślałem, że gdy wciągnę takie coś, to lepiej będzie mi się jechało. Nic z tych rzeczy... Pan o posturze niewyrobionego ciasta na pizzę zaserwował mi kebab, którego jedynymi składnikami było mięso i frytki... I teraz slowa, które wypadało by pomijać... Kurwa! Co za palant! W taki oto sposób postanowiłem, że w Bolesławcu nie będę się zatrzymywał, bo nie ma po co... Ceramikę mogę zamówić w necie, wiadukt kolejowy mi zbrzydł...
Ot, taki Lwówek Bolesławiecki...
Pod poniższym znakiem miałem swój własny znak... zapytania ;) Noga tak już nakurzała, że nawet włóczenie jej w espedzie było uciążliwe i nieprzyjemne... Czyli, był to tzw. kryzys :)))) Ale że, to nie pierwsza taka Brygada Kryzys, jakoś się ruszyłem i powoli przyzwyczajałem się do jazdy w deszczu od okolic Szprotawy...
Jako, że dzieckiem szczęścia jestem nie od dziś, to właśnie dziś Matka Natura przekazała mi kolejny szczęśliwy los...Lać zaczęło dopiero przed Kożuchowem i co najprzyjemniejsze, zaczęło mi się dobrze jechać, choć już do samego domu tylko jedną nogą...:)
Bojan potrafi! :)))))
A wszystko to, po to. :)))))))))))))
Na zakończenie kilka naciąganych statystyk:
Dystans: Z całą pewnością powyżej 380 km, być może nawet 400, a może i ciut więcej, jednak nie sprawdzam, bo mnie to po prostu wali...
Temperatura: W gruncie rzeczy w sam raz.
Co jadłem: Pamiętam, że kabanosy, bułki, obrzydliwy kebab, lajony, trzybity. Nie pamiętam ile.
Co piłem: Heh... I tu będę dyskretny. Wodę i colę lub pepsi. Ile? Sporo.
Jak szybko jechałem: Nie wiem, raczej nie za szybko. Tzn. do Jeleniej Góry dość żwawo, ale od Miedzianki już nie bardzo :)
Jak długo: I tu jestem w stanie precyzyjnie, co do minuty podać czas: wyjechałem w sobotę o 22.18; do domu wróciłem o 19.07 w niedzielę.
Komentarze
W Jeleniej jestem... teraz :) ale że u rodzinki to mam na kręcenie czas jedynie dwie godziny rano, bo potem następuje eksploracja innymi środkami transportu. Ale pomysł na wyjazd godny, godny, choć pewnie realizacja nastąpiłaby dopiero w następnym roku, na wiosnę. Bo wrzesień mam zarąbany, podobnie jak październik. Generalnie jestem ZA i zapraszam :)
A do Bolczowa (przynajmniej gdy ja to robiłem) nie da się wjechać bez wchodzenia :) początek jest sielski, las, woda, góry, ale potem zaczyna się orka po kamieniach, gdzie nie ustoisz. Ale nie było mnie tam gdzieś z dziesięć lat, co może oznaczać, że aktualnie jest tam dwupasmówka i zakaz jazdy rowerem :)
Cieszę się, że moja propozycja trasy została zaakceptowana, a jeszcze bardziej, że się podobała. Samo Trzcińsko ma wiele stopniowo odkrywanych malowniczych miejsc, a Janowice... no cóż. Wyobraź sobie, że jeszcze kilka lat temu tego Dina tam nie było i janowiccy animatorzy kultury gnieździli się przy jednym małym sklepiku po drugiej stronie ulicy. A ja mimo wszystko lubię to zadupie. Aaa, już nie chciałem Cię drażnić możliwością wjechania na ruiny zamku Bolczów nieopodal :)
Jeleniogórski bruk naprawdę wypadł mi z głowy, ale faktycznie on tam jest, z faktami nie wygram :) było objazd, ale za dużo tłumaczenia :) szkoda, że nie zajechałeś na Plac Ratuszowy, pozdrowiłbyś moich szanownych Rodzicieli :)
No i dużo, dużo by pisać. Mam nadzieję, że piwko smakowało/będzie smakować jako najlepsze lekarstwo. Czego życzę z całego serca.
Herr Cycuch :)
O Miedziance nie wiedziałem nic, gdzieś tam coś obiło mi się o uszy ale wychodzi że jednak było to nic. Zapisane do odwiedzenia i eksploracji.
Dobry wyjazd, wręcz zajebisty.
Na razie ogarnąłem na szybko, niczym... Cycucha. Jest genialnie ;)
Odniosę się do reszty za (XXXXXX) czasu, bom w pędzie.... a na razie napiszę jedynie, że jeleniogórskiego Drzymałę można było oszukać, w przeciwieństwie do pierwotnego :)