Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Walery.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:223.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:35
Średnia prędkość:25.98 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:223.00 km i 8h 35m
Więcej statystyk
  • DST 223.00km
  • Czas 08:35
  • VAVG 25.98km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

621 km non stop :)

Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 15.03.2014 | Komentarze 2

Zwiedziony różnymi mniej lub bardziej fachowymi, mrocznymi opowieściami o tym jak to dużo trzeba jeździć, żeby przejechać taki dystans za jednym razem, niemal przeraziłem się na tyle, że bardzo mocno zacząłem wątpić w powodzenie tej przejażdżki. Zupełnie niepotrzebnie :) Okazuje się że jeśli nie planujemy średniej na poziomie zawodowych kolarzy, to nie ma się czym martwić. Poza tym mój plan był prosty: dojechać do Trzęsacza, popływać chwilę i do domu :) Ponadto nic nie musiałem: nie musiałem dojechać, nie musiałem tego zrobić w jakimś oszałamiającym czasie... Po prostu chciałem tylko dojechać i wrócić do domu. Takie małe pragnienie, a taka moc! :) Swobodna turystyka rowerowa wydaje mi się najpiękniejsza. I ta bezczelnie prosta, acz skuteczna filozofia: Jak mam siłę, to jadę. Jeśli siła się kończy, to zwalniam, odpoczywam i... tak w kółko :)   Licznikowa średnia do Trzęsacza wyniosła 25,1 km/h. Z powrotem było wolniej, bo pod górkę :) 20,8km/h  Tradycyjnie dla mnie, wyjazd rozpocząłem z kilkugodzinnym opóźnieniem, bo... nie chciało mi się wstawać o trzeciej - wyjechałem przed dziewiąta :) Strata tym spowodowana była taka, że gdy dotarłem pod kościół w Trzęsaczu ktoś wyłączył już zachód słońca :) Ponieważ harmonia w przyrodzie musi być, rozebrawszy się do potu, wskoczyłem do morza i przez chwil kilka byłem Adamem :) 

Wprawne oko zauważy, że nie ma we wpisie pełnego deklarowanego dystansu. Niestety bateria mojego telefonu nie dała by rady zasilić tylu kilometrów, więc zdecydowałem się mieć kontakt z domem niż niepełny ślad GPS. Bateria padła i tak w drodze powrotnej gdzieś między Pyrzycami a Gorzowem Wielkopolskim .







Trasa:
Łężyca - Cigacice - Sulechów - Świebodzin - Skwierzyna - Gorzów Wielkopolski - Barlinek - Choszczno - Węgorzyno - Resko - Gryfice - Rewal - Dziwnówek - Kamień Pomorski - Nowogard - Stargard Szczeciński - Pyrzyce - Gorzów Wielkopolski - Świebodzin - Sulechów -Cigacice - Łężyca.

 
Odpowiednia doza pokory, chęci i przygotowania dała mi niezwykłą radość w słodkiej polewie zmęczenia :)



To dopiero początek... Jechałem od Sulechowa drogą nr 3 (E65) , na której jest może i duży ruch, ale niemal na całej długości odcinka do Świebodzina jest szerokie pobocze, więc jedzie się właściwie spokojnie. Ciężki (zdecydowanie mniej bezpieczny) jest odcinek między Świebodzinem a Skwierzyną. Przede wszystkim jest wąsko, brak asfaltowego pobocza i marna nawierzchnia. Dość często nie można jechać tak jak by się chciało  :( Od Skwierzyny aż pod Gorzów jest bardzo miło i szeroko. Sielankę przerywa sam wjazd do Gorzowa, gdzie jest wąsko i dużo Szybkich i Wściekłych tubylców. Przez miasto jak to przez miasto...  ;) Śmieszka rowerowa w stronę Barlinka taka sobie, ale da się przeżyć :) Właściwie, to od Barlinka, a raczej Gorzowa, gdzie przy skręcie na Gdańsk spotkałem blaszanego dorożkarza, niezbyt ogarniającego proste znaki graficzne, umieszczone na równie prostych powierzchniach... Cóż, pewnie nie ja pierwszy go spotkałem... ;/ I to tyle niemiłych wrażeń :) Pozostała część wycieczki przebiegała tak, jak to sobie wyobrażałem i planowałem... Niemal sielanka :) Na jednym z postoi, w Płotach trochę czasu spędziłem na pogawędce z niezwykle sympatycznym właścicielem przydrożnego sklepiku.  Takich chwil w supersklepach nie doświadczymy... Nad morzem, jak to nad morzem. W Rewalu pełno pijanej, hałasującej młodzieży, więc po chwili spędzonej na molo ( ? he,he,he... ) zwijam się do Trzęsacza. To niezwykłe, że właśnie w Trzęsaczu da się jeszcze względnie spokojnie istnieć... Z jednej strony Rewal, z drugiej Pobierowo... Odnowiony mikroskopijny deptaczek i chyba jakaś magia w tym miejscu się czai. Uwielbiam Trzęsacz, jego swoisty urok i dyskrecję... Kilka chwil w morzu, zmiana stroju i... do Pobierowa, do sklepu po bakterię Coli :) Ale to fajne, ze po północy, w nadmorskiej miejscowości sklepiki i knajpy są już pozamykane. Lubię tak :)  Jak mawiał poeta: Pić trzeba z głową, nie z wszystkimi :) Też tak lubię...Dalej droga spokojna, jak to w nocy bywa. Poza pijanowozami i zwierzętami zagrożeń nie ma. :) I ta cisza!!! Uwielbiam to... Chyba za Nowogardem, coś mi z tyłu migocze :( Po mniej więcej trzydziestu minutach bez żadnego samochodu, drogę zajeżdżają mi dwaj szeryfowie w lśniącym dyliżansie...I co ? I o co im chodziło ? :) Dla zabawy, skoro już stanąłem dmuchałem z sześć razy... :)  Ponadto spotkałem Księżyc i wycieczkę gwiazd z kosmosu, ale coś nie za bardzo byli gadatliwi :) Nie, to nie... Jedno ze zdjęć ( ze znakiem ) dokumentuje znamienny postój. Czytałem o tak zwanym kryzysie przy takich i większych dystansach, że pojawia się około czterysta pięćdziesiątego kilometra. Może i coś takiego jest, acz ja określiłbym to raczej jako postępującą dysfunkcję czterech liter :)  Do Gorzowa mi przeszło :) Wróciwszy do domu, tak jak obiecałem, na kolację czułem się nie tyle zmęczony, co niewyspany :) Chyba to jest najistotniejsza przyczyna ograniczeń jeśli chodzi o dystans. Z mojego punktu widzenia, to nie nogi odmawiają posłuszeństwa, lecz umysł nie chce już nimi sterować. Ale, to tylko taka refleksja, która nie musi być prawdą, a zwłaszcza gówno prawdą... :)   Nieco marnego wideło z ekskursji :)                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                   
P.S. Przemiły Pan Właściciel ze sklepu w Płotach, niespełna półtora tygodnia później, był  tak  samo miły, lecz Jego emocjami targało widocznie narastające zdziwienie i niedowierzanie... :)  ( Wcześniej żartowaliśmy, czy czasem nie zajechałbym w przyszłym tygodniu...) Na tę okoliczność zakupiłem i z radością wręcz pożarłem dodatkową czekoladę :) A co tam! Nie będzie polak polakowi nożem w oku dłubał...  :)