Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Walery.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2014

Dystans całkowity:354.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:15:45
Średnia prędkość:22.48 km/h
Maksymalna prędkość:65.40 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:354.00 km i 15h 45m
Więcej statystyk
  • DST 354.00km
  • Czas 15:45
  • VAVG 22.48km/h
  • VMAX 65.40km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kolejny Karpacz

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 11.11.2014 | Komentarze 2


Pewnego razu... :)

...niespodziewanie zadzwonił do mnie Kolega Paweł, z którym jakiś czas temu miałem przyjemność przejechać jego dotychczas najdłuższą trasę. Coś około dwustu sześćdziesięciu kilometrów.

Może coś pojeździmy? O! To jest pomysł! :) (Swoją drogą, jak spoglądam teraz na profil trasy, to kojarzy mi się tylko z jednym ;). Z legowiskiem Wiedźmy Ple Ple z Fraglesów...) Spodziewając się, że ambicje Pawła są nieskończone, wiedziałem, że będzie bardziej niż ostatnio, co bardzo mi odpowiadało, choć mojej kochanej i wspaniałej Żonie ciut mniej ;) Wyboru celu przejażdżki dokonał Paweł, mi zaś pozostało do ustalenia...którędy :) Padło na... Tak, tak... Spodziewałem się Karpacza i przez moment czułem się  jak Nostradamus. Czyli nie tak trudno jest być jasnowidzem, jak może się wydawać ;)

Wyjazd ustaliliśmy, po mojej korekcie na niedzielę, godzinę 22.00, więc mój trip rozpoczął się nieco wcześniej, jakieś pół godziny.
Ponieważ w niedzielę, obaj od rana zajmowaliśmy się z radością naszymi rodzinami, to dla sztucznego podwyższenia trudności dodam, że wyjeżdżając byliśmy już od co najmniej dwunastu godzin na nogach - to taka dygresja do amatorów amatorskich zawodów rowerowych, stękających, że lepiej wyruszać rano, albo wcześnie rano - jednak dla mnie nie jest to specjalnym utrudnieniem, przez co nie mogę się rozczulać nad tym, że chciało mi się spać i że było ciężko i takie tam dyrdymały... Nie pierwszej nocy i nie na takiej trasie :)

Na początku buzie nam się nie zamykały :) lecz gdy wilgoć z mgłą do spółki, zaczęły dawać się we znaki, bywało, że panowała cisza :)
Między Szprotawą a Bolesławcem mgiełka z lekka się ożywiła i...Heja!, bawmy się!... :) Szło nam dość żwawo, czasem może za żwawo, a przecież jak mawia poeta: powyżej dwustu, żarty się kończą ;) W związku z tym zasugerowałem, byśmy się nieco wyluzowali, wszak wokoło nie było żadnych kobiet, więc rywalizacja dwóch samców o nie wiadomo co, wydała mi się zupełnie nieuzasadniona :)
Jak się w drodze powrotnej okazało Pawłowi w okolicach Bolesławca, we mgle i przy około pięciu stopniach nie było do śmiechu i zaczynał jak mówił powątpiewać... Jeśli ludzkość przetrwała kryzys kubański, to wilgoć i zimno przy nim jest rozkoszą :) Dał radę i to jest fajne. Ja zaś wiedząc, że gdy robi się jasno i dzień nastaje  włącza się  we mnie tryb dzienny, który daje super kopa, cierpliwie czekałem na ten moment. Jazda w nocy uczy cierpliwości i pokory... :)

Przed  Jelenią Górą był najchłodniejszy fragment naszej ekskursji, ale akurat mnogość podjazdów i... zjazdów dość harmonijnie regulowała naszą ciepłotę, a momentami chłodniotę :)  A trakcją jednego ze zjazdów był niewidzialny w świetle tanich lampek, wycięty płat asfaltu :) Ale to przecież nic takiego, że drogowcy zapomnieli załatać kawałek szosy... ;) Rozsypała mi się jedna z tylnych lampek, za to moje pancerne koła po raz kolejny potwierdziły mą prywatnie osobistą teorię, że lekkie kilogramowe komplety kół dla zwykłego rowerzysty, są  zbędne, jak jak kijki do nordic walk w rękach gubiących kilogramy ludzi poruszających się w tempie winniczka... :)
W Jeleniej Górze, na stacji paliw, zalałem: najpierw lodowatą kolę, a następnie la caviorrę i na moje jak się miało okazać za czas jakiś nieszczęście Hu. Doga... To był gastro - błąd, i to nie ostatni tej wycieczki. Był później jeszcze mak srak i pseudosok z dyskontuj i kolejny szrot-dog. Nigdy więcej takich specyfików ;) ( a w plecaku miałem przecież magiczne  owsiano - miodowe kulki mocy ).

O Karpaczu nie będę się rozpisywał, bo mi się nie chce :) Karpacz jaki jest - każdy widzi :)

...że nie wjechałem do Pana Wanga. albo  na Przełęcz Karkonoską? Albo na coś tam jeszcze, nie wyłączając uliczki z tyłu hotelowego molocha, bodaj ulicy Szkolnej?  Od mojego pierwszego wyjazdu w góry wogóle minęło około pół roku, tym samym jako, że gen dziadka zobowiązuje i w myśl idei ,, Co!? Ja nie wjadę!?" :) rozczarowałem się dość sążnie... Wprawdzie zemściłem się na podjeździe w Szklarskiej Porębie, który za pierwszym razem ustawił mnie do pionu :), jednak jakiejś ogromnej satysfakcji specjalnie nie poczułem. Może jestem nieczuły, albo zimnym draniem?  :) Śmiem twierdzić, że jeżdżenie pod górkę jest miłe, ale mnogość zjazdów to dla mnie lipa. Chyba bardziej mnie kręcą długie podjazdy, takie naprawdę długie... :)

W drodze powrotnej - Karpacz był wszak celem - postój w mak-szicie, który zorał mój żołądek do cna. Oczywiście, że jadam fasty i foody, spijam bakterie koli, ale fasty i foody są domowej, doskonałej roboty mojej kochanej żony, bez różnych dziwnych chemicznych dodatków, a na pewno z ich maksymalnie ograniczoną ilością :) By nie nudzić, przez jakieś pięć dych nie istniałem :) Na jednym z przystanków Paweł zaległ na ławeczce, bo potrzebował kilku minut snu :) Na moje szczęście:) Bo, po jakże powszechnym zabiegu higienicznym, mogłem znowu jechać swobodnie i lekko :) I znowu kilka razy było:,, Piotrek, nie tak szybko" :) A ja obiektywnie rzecz biorąc nie jeżdżę szybko, ani jakimś tam kozakiem też nie jestem, bo... mi się nie chce :). Ot zwykły człeczyna-rowerzyna :)
Ponieważ, jak mi się wydaje, posiadam minimalną ilość kultury społecznej w organizmie, udawało mi się jakoś zwalniać do nie mojego tempa Jako że nie jechałem sam, raczej wypadało :) Po jakimś czasie i Pawłowi bliskość domu dodawać zaczęła skrzydeł, a może to tylko było pragnienie dotarcia do domu, nim gps się rozładuje :) Nie wiadomo, i właściwie obie motywacje są godne pochwały :)
Na koniec sprowokowałem dyskretnie porzebę podjazdu ulicą Kożuchowską, której finał przy byłym browarze był niemal... wyścigowy :)
Fajny, zupełnie nie planowany wyjazd :) Teraz chyba wybiorę się do Karpacza, tylko wtedy gdy spadnie tam śnieg. Martwią mnie tylko zjazdy.. Hm... ;)

Pojawił się też pomysł Pawła - przejażdżki do Zakopanego i z powrotem, z noclegiem. Kupuję tylko dystans, bo nie cierpię zakopiańskiej cepelii... ;)

Fotony:



Mglisty wiadukt nad A4 pod Bolesławcem w drodze do.



Klub Zdobywców Tablic :)



Paweł - Batman? :)




Widoczki z drogi doCieplic




Prawie jak wulkan... ;)




Kominiarka zaadoptowana na czapkę



Rekordzista: Najdłuższy przejechany dystans: około 350 km :) Oł je!!!

Kolekcja z drogi na Karpacz i karpaczański lans:) :
















I łamigłówka:

Do każdego z dwóch iglastych, najbardziej widocznych drzew przyporządkowany został jeden rower. Każdy rower posiada właściciela. Zadanie: wskaż brakujący element :)





W drodze powrotnej:

Skałki w Lwówku Śląskim przy niezłej, choć dalekiej od ideału drodze rowerowej :)




Uprzejma informacja dla uprzejmych, ewentualnych czytelników:

Zrezygnowałem z wpisów typu: wyjazd do sklepu, praca, trening itp... I cieszy mnie to niezmiernie :)














Kategoria Trzysta plus, Merida