Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Walery.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2014

Dystans całkowity:1479.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:62:46
Średnia prędkość:22.74 km/h
Maksymalna prędkość:60.70 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:56.90 km i 2h 30m
Więcej statystyk
  • DST 12.90km
  • Czas 00:47
  • VAVG 16.47km/h
  • VMAX 35.50km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Najwspanialsza burza w tym tygodniu... :)

Środa, 9 lipca 2014 · dodano: 09.07.2014 | Komentarze 0



Wyprawa, jakich wiele będzie w lipcu  ;) Statek piracki i poszukiwania tęczy w fontannie na Wagmostawie. Wiedziałem, że dziś po południu będzie super burza, więc zestaw ochronny miałem przygotowany: Gruby płaszcz przeciwdeszczowy i niezastąpiona peleryna ze sklepu chińskiego, za dwa złote :) Do tego dwie reklamówki i dwie gumki na nogi i można się zmierzyć z niemal każdą lipcową burzą :)
Wprawdzie dyliżans przecieka przy takiej ulewie ale dziecko w foli jest suche i nie wyziębia się... Z drugiej strony nie ma takiego gore shitu, który dałby radę tak intensywnej ulewie, jak i nawet najbardziej wypasionej przyczepki, która także nie sprosta oberwaniu chmury. Koń zaś nie narzekał, bo dziś bidony były niepotrzebne... Czysta rozkosz: burza, mokro i dwadzieścia pięć stopni na... plusie :) Zadziwiają mnie tylko kierowcy, czerpiący marnej jakości przyjemność z chlapania rowerzystów. Zadziwia mnie to, tym bardziej, że dziś nie mogłem być już bardziej mokry... :) Dwa lata temu tak zwany sezon miałem niezwykle zmoczony i znudziło mnie jeżdżenie w deszczu. Dzisiejsza burza, to chyba tegoroczny przełom, znowu czerpię frajdę i dziką radość z jazdy na mokro... :)




Wygląda dramatycznie? Być może, lecz wygląd nie koniecznie świadczy na rzecz faktów :)

Laurę bardziej przerażały łupiące z nadludzką mocą pioruny i grzmoty niż sam deszcz: ,, Ja się nie boję deszczu, przecież to tylko woda" :)








  • DST 28.20km
  • Czas 02:33
  • VAVG 11.06km/h
  • VMAX 26.20km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wodo! Chodź i chłodź!!!

Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 0

Co by tu dziś robić? Oto jest pytanie! Jak to co? Do wody! Nad wodę! W wodzie! :)
Szybka decyzja, szybka zawijka i... moc miejskich wrażeń... ;) w towarzystwie sześciolatki i małżonki mej niezwykłej... Była kraksa były łzy. Była guma i trzy psy... Było słońce i zabawy, w rytm kumkania małej żaby... Uwaga! Krzyczę! :) Lubię jeździć pod wiatr! Uwielbiam!

Przez miasto niezły hard job, mimo to, good job :)  W drodze powrotnej guma... Śmieszki rowerowe z polbruku, były, są i będą realnym zagrożeniem dla rowerzystów... Ich fugi wypełnione piaskiem i drobinkami potłuczonych i niewidocznych szkiełek dyskretnie ukrytych tam przez tę część rodaków, którym jest wszystko jedno co, jak i po co...  i w związku tym upijających się niedbale i bezmyślnie tłuczących butelczyny swych frustracji na drodze wycieczek rowerowych, mogą pomniejszyć radość jazdy, a czasem ją zabić wręcz...

Na szczęście nasza guma, czyli moja, dowodzi teorii, że opony szosowe służą do jeżdżenia po szosie i tylko tam :) Ich budowa i specyfika to potwierdza także na moim przykładzie: Całkiem niezłe opony - bez reklamy ;) - w tym roku przebiłem już cztery razy ( za każdym szkło było przyczyną awarii) i sądzę, że tylko dlatego, że zdecydowałem się jeździć na nich właśnie po zbrukanych śmieszkach rowerowych, które: powodują, że jazda jest niebezpieczna bo: jest tam pełno wspomnianego szklanego, często niewidocznego syfu, piasku i stumetrowych smyczy hodowców swoich psów oraz innych  zjawisk psychofizycznych, wbrew pozorom nie tak błahych... Wniosek: Rowerzyści na ulice!  :)

Wybraliśmy się dziś na naturalizowane kąpielisko, tak zwane miejskie;) w  Ochli. Dlaczego? Dlatego, bo: gorąco, trasa pagórkowata, wiatr we włosy dął, a przede wszystkim dlatego, że są tam trzy zjeżdżalnie, plac zabaw, boisko do siaty i trawa, a nawet piasek... Atutem także jest fakt, iż jest to kąpielisko przepływowe, zasilane przez leśne źródełko, więc szczający do wody, nie są aż tak bardzo uciążliwi... Przepływ jest na tyle duży, że następnego dnia rano, woda jest już idealnie czysta i do południa  można śmiało pływać, i nawet w ferworze zabawy bezkarnie opić się wodą...  ;)

Było nam jak zwykle razem... :)

W drodze powrotnej dziewczyny by się rozgrzać po kąpieli, tak cisnęły, że aż czasoprzestrzeń lekko się nagięła... :)




A prawdę pokazuje zdjęcie poniżej ;)





Sztuczny uśmiech Żony: tak, tak... Oczywiście, że wspaniała wycieczka... Bardzo, ale to bardzo jesteśmy zadowolone... ;)

Laurka: Tato, już nie mam siły...

Tata: Kręć i nie marudź, bo więcej nie pojedziesz ze mną na żadną wycieczkę i nie dostaniesz słodyczy! :)

Czyż to nie jest wyjątkowy dialog? Ano nie jest... :) Zwłaszcza dialog...

Niezorientowanym, nieśmiało przypomnę, że Laura ma rower bez przerzutek, a Zielona Góra nie bez powodu tak właśnie się nazywa...
Dziewczę ma swoje sposoby na podjazdy: śpiewa, że ma siłę lub mruczy złowieszczo: dam radę, dam radę...  A przede wszystkim jeździ na rowerze tylko wtedy gdy ma na to ochotę... I to jest wręcz genialny patent na wychowanie kolejnego pokolenia młodych sakwiarek :) U nas sprawdza się wzorcowo :)





Niby sielanka... Jednak ta droga rowerowa od ulicy Botanicznej do kąpieliska w Ochli o bardzo dobrej nawierzchni niezbyt nadaje się do jazdy rowerem, bo: Wśród igliwia czai się zło, czyli... szkło... I tak przez okrągły rok... szkoda.


Jednak zło czasem pojawia się naprawdę :)




W polskich realiach ten dystans przejechany po mieście z dzieckiem ( niemal osiemdziesiąt procent ) to prawdziwa szkoła życia... Ups... przetrwania. Nam się udało :)

,, Idziesz do tej wody? Czy nie? Po co tu przyjechaliśmy?" :)



,,Wyłaź już z wody! I do domu! :)"















  • DST 267.40km
  • Czas 10:00
  • VAVG 26.74km/h
  • VMAX 60.60km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak nieopatrznie zostałem zającem... :)

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 0

Jakiś czas temu pewien rowerzysta zaproponował mi wspólne jeżdżenie, ponieważ, jak sądzę spodobała mu się jedna z moich przejażdżek... Miał to być początkowo dystans podobny do tego zachwycającego epizodu, czyli pod czterysta kilometrów... Przyszła wiosna i dystans stopniał... Zostało jakieś sto dwadzieścia kilometrów. Zawsze to coś i zdecydowałem się na taka jazdę, wiedziony ciekawością, bo zawsze jeżdżę sam... W sumie było sympatycznie ale miałem niedosyt... Niedawno padła ze strony znajomego propozycja trasy do trzystu kilometrów. Oczy mi się zaświeciły bardziej, bo to już trochę jest :) Początkowo miał to być Poznań, lecz zdecydowanie grzecznie zasugerowałem, że trasa z Zielonej Góry do Poznania nie jest tą, która mnie kręci. Raczej zniechęca... Zaproponowałem kilka wariantów i ostatecznie wybór padł na trasę: Zielona Góra - Skwierzyna - Drezdenko i z powrotem :)
W okolicach Międzyrzecza, w trakcie miłej rozmowy okazało się, że to ma być rekordowa trasa znajomego. I... bardzo dobrze! Będę uczestniczył w biciu rekordu... Yeah!!! Okazało się też, że fajnie by było gdybym... jechał z przodu. W sumie logiczne: znam tę trasę bardzo dobrze itp, bla, bla, bla... :) Tak oto, przypadkowo dla mnie zostałem zającem :) Cóż, zając nie mysz i zasuwać powinien... Tak też poczułem i na miarę moich możliwości przyciskałem bardziej... :) Szkoda tylko, że zajęczenie trwało sporo ponad dwieście kilometrów ;) Ów rekord mógłby być bardziej bardziejszy z każdej perspektywy. Ale cóż bywa i tak... Było mi fajnie, bo kręciłem nieco bardziej ambitnie niż zwykle :)  Gdzieś między Skwierzyną a Drezdenkiem chciałem zrobić kilka zdjęć wczesnego wschodu słońca, lecz telefonofotografilizator to kiepskie urządzenie na tę część doby :) I... zdjęć nie będzie tym razem... Później byłem zajęty wywieszaniem zajęczej wargi na kierownicę i nie chciało mi się już sięgać po telefon :) Raz nie zawsze... Wyruszyliśmy tuż po północy. Noc była bardzo ciepła i tylko na odcinku Międzyrzecz - Drezdenko zakładałen rękawki i nogawki... Lasy, lasy... :) Właściwie, za gastro serwisy mogły nam służyć tylko cepeeny i inne takie, bo w Drezdenku byliśmy około 4.30 - 4.45.  Od Skwierzyny do domu wiatr nas porządnie sponiewierał, ale to akurat mi się podobało. Około dziesiątej było już za gorąco :)  Subiektywnie mi było za gorąco...W sumie wydaje mi się , że poszło w miarę sprawnie. Ale to jest bardzo względne ;) Obrzydliwa hotdogowa alternatywa... Bleee... :)
Pojeżdziliśmy trochę, pogadaliśmy o rowerach i... do Domów...  do Rodzin... :)

Zajęczy trop:





  • DST 48.20km
  • Czas 02:25
  • VAVG 19.94km/h
  • VMAX 34.60km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lauring Cargo Party. Dzień piąty.

Piątek, 4 lipca 2014 · dodano: 04.07.2014 | Komentarze 0



Ponieważ gypyes włączyłem gdzieś w trasie, chyba już za Wysokim, to mam za swoje :) Krótszy trip o około sześć kilometrów :)




Akcja zarybianie, bo dlaczegóż Rybka Nemo nie mogła by pływać w słodkiej wodzie :)

W bagażniku mamy poważny sprzęt jeziorny: wiaderka, łopatki, stos różnych dmuchańców, namiot... i prowiant, bo nie zwykliśmy truć się sklepowymi drożdżówkami... ;)  Niestety tablet już się nie zmieścił ;) Dziewcze drogie zaakceptowało taki oto argument: nad jeziorem nie ma internetu ;) i do tego, przy takim upale mógłby się roztopić :) Jednak dobry bajer, to połowa sukcesu... ;)




Och tato! Zapomniałam mojej ulubionej pluszanki... To nic złapiemy sznurkiem jakąś rybę...





Bla, bla, bla... :)





W drodze powrotnej przygotowaliśmy się na rowering przeprawowy i przezornie zapas zamontowaliśmy na dachu...

Statystycznie podchodząc do sprawy, to jeszcze nie byliśmy w tym sezonie zapakowani na maksa :) dziś , to około jednej trzeciej tego, co zdarza nam się targać ze sobą, a i tak, bagażnik od połowy świecił pustkami... Emocje należy dozować stopniowo...Któregoś dnia będzie bardzo grubo, ale to w drodze nad inne jezioro :)

Kęs pierwszy i drugi:









  • DST 26.60km
  • Czas 02:02
  • VAVG 13.08km/h
  • VMAX 45.80km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lauring Cargo Party. Dzień czwarty...

Czwartek, 3 lipca 2014 · dodano: 03.07.2014 | Komentarze 0


Nigdy chyba, nie dowiem się ile kilometrów przejeżdżam na rowerach :) Nie mam do tego cierpliwości... W czerwcu trochę się starałem, ale nie do końca... A w lipcu... W lipcu muszę uważniej spoglądać przed siebie, bo... nie sam będę jeździł.  Cargo party trwa :)

Dziś Mini Zoo, Statek piracki, tęcza w fontannie i place zabaw w niezliczonej ilości... Oraz: księgarnia, sklep rowerowy...
Przejeżdżając przez Deptak, bo bliżej, szeroko i bez samochodów osłupiałem na widok tego co wyprawiają... rowerzyści. Tak. Rowerzyści...  Jadąc po chodniku, rzecz niby oczywista, pieszy -święta krowa. Okazuje się, że jednak nie... Smutne...

Nie znoszę niedzielnych obiadów, a zwłaszcza rosołu i schabowego... (dziwne, bo w Domu w takiej formie ich nie robimy),niedzielnych kierowców... niedzielnych rowerzystów... niedzielnych wędkarzy... niedzielnych wszystkich i niedzielnego wszystkiego... :) I choć wprawdzie środek tygodnia jest, to temperatura, a jakże... niedzielna :)

Nasza dzisiejsza perła, to tęcza w fontannie na Wagmostawie i olśnienie, że... to jednak prawda, że jak jest tęcza, to pod nią mogą być ukryte skarby... I tylko szkoda, że nie mieliśmy butli z tlenem do nurkowania, a i płetwy w domu zostały, bo z całą pewnością już dziś jakieś skarby trafiły by do domu :) O nie! Znowu przeładowana przyczepa... ;) Ale za to rama i zawieszenie po tuningu :)
Wobec tego, poudawaliśmy sobie piratów, bo oni przecież od skarbów są :) Ale trochę nie wyszło, bo na piachu i drewniane nogi, których nie mamy nie stukały tak jak w bajkach... ;)







A to łącznik ulicy Botanicznej i Wyszyńskiego. W dół jest fajnie, a z powrotem jeszcze bardziej, gdy z przyczepy dochodzi łabędzi śpiew Smerfetki: Dajesz Tato, dajesz!!! Dogoń ich!  A jeśli się uda, to: Dzień dobry! Jesteśmy pierwsi! :) To dopiero jest motywacja ;)




Mało nie skończyło się skandalem, bo Laura wlazła do wody i zaczęła rękoma łapać złote rybki... ;)  ,, ...ale ja się tato nie boję ryb, bo ja lubię zwierzęta, a one są taaakie słodziutkie... " :)





Po górach i w terenie też jeździmy... Zwłaszcza po wałach, w czasie roztopów... ;) Żeby było pod górę, to na wał wjeżdżamy osobiście :) Niestety, czasem rower zapada się po bagażnik i wtedy... przyczepa, jak za cudownym, czarodziejskim dotknięciem różdżki, zamienia się w łosia :) ratując nas z opresji i choć oboje mamy wtedy pełno w portkach, to jeszcze się nie nauczyliśmy, że tak nie można, bo to niebezpieczne, i że ą i że ę... Cena przygody i szaleństwa... Poza tym małże można wtedy łapać bez wysiadania z przyczepy :)





W dżungli polujemy na żółwie... To bardzo proste: wystarczy sałata :)





Kiedyś były Czerwone Kapturki, a teraz różowe kucyki... Tylko... Wilk... jak to Wilk... nie zmienia zwyczajów...





Przejeżdżając Amerykę, natrafiliśmy na takiego właśnie Misiunka :)





Stara prawda: Podróże kształcą... A zacienione kolanko z krwawymi śladami, to efekt wczorajszego kozaczenia na podwórku...  ... na rowerze :) Test granicy przyczepności na rozsypanym na chodniku piachu w trakcie wyścigu... ;)


Trop łosia...









  • DST 56.40km
  • Czas 02:56
  • VAVG 19.23km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lauring Cargo Party dzień trzeci

Wtorek, 1 lipca 2014 · dodano: 01.07.2014 | Komentarze 0


Dziś inauguracja sezonu pływackiego, więc postanowiliśmy zbadać na własne oczy :) czy woda już się nadaje... a  jakże, choć badaczka stwierdziła, że trochę jednak zimna :)

Trip rozpoczęliśmy od zalania bidonów w sklepie, który jest tak blisko, że aż irytuje tą bliskością :)  Torbo Bananos, una paka ciastenza...

Na początek podjazdo-zjazd w Wysokim. Z tej perspektywy jest... groźniejszy. Przyczepa dość skutecznie spycha cały zestaw w stronę pradoliny... Gdy jesteśmy naprawdę załadowani, zjeżdżać możemy tylko na niemal pełnym wstecznym ;) Chwila nieuwagi i robi się szybko, a nawet bardzo...







I po wszystkim :) Dawno temu płynęła tu Odra...





Trochę czekaliśmy na prom, bo gdy wjeżdżaliśmy na betonkę, prom płynął już na drugą stronę, był kilka metrów od brzegu :(





Nerwowa  pasażerka Czerwonego Dyliżansu :)






A w Bródkach pierwsza niespodzianka... Trasa z maluchem jest specyficzna. Po prostu musi być dopasowana do potrzeb i oczekiwań dziecka. Inna koncepcja nie ma racji bytu, nie sprawdza się... :) W tle końskie małżeństwo...




Swoboda i miłość z jaką Laurka traktuje zwierzęta jest zdumiewająca! Uwielbia je niemożliwie...














A poniżej, nowoczesne technologie w służbie wycieczkowiczów :) Różowy tablet, parasolka i lalka skutecznie poddawana kursowi obsługi urządzenia przez całą trasę...






I dotarliśmy :) Łabędź wprawdzie gdzieś zniknął, ale za to prawie nikogo nie było :)






W drodze powrotnej zaliczyliśmy (który to już raz...) zieloną tablicę do naszej jeziornej kolekcji...





Po drzemce, nie było innej możliwości: plac zabaw w Pomorsku  i ...




...i...




...kolejne stworki :) Niestety płot był za wysoki i dość trudno było się do nich zbliżyć :)

Gdy zjechaliśmy z promu, radosna deszczowa chmura zatarasowała nam drogę. Obyło się jednak na strachu :)





Chwila na reklamę ;)






I mój ulubiony podjazd, bo dobrze znany ;) Jak widać, dziś jeszcze na pusto ;) W sumie może i jest troszkę stromawo, ale krótko, więc zawał nie grozi :)




Czy postępuję jak kierowcy przeładowanych tirów?
O tak! Nadzwyczaj często ;)

W końcu trzeba zapakować siedem worków zabawek, rower Laurki, kilka kompletów ubrań, prowiant, namioty i inne klamoty. A przede wszystkim: nadmuchany materac, który na wypadek deszczu jest doskonałą peleryną, lub też blisko dwumetrową, także nadmuchaną już w domu rybkę Nemo, bądź nieco mniejszego delfina, które to morskie stwory są doskonałymi odblaskami i żaden, nawet bezgranicznie tępy kierowca nie śmie śmieć wyprzedzać nas nieprzepisowo :) Takie oto są korzyści z jazdy wypakowaną do granic absurdu przyczepką  i z dzieckiem :) Mimo to, ryzyko pozostaje...






Pozwolę sobie  na nutę lekkiego uśmiechu w związku z opisami stękających sakwiarzy użalających się, jak to ciężko wjeżdża się z sakwami :) Szkoda tylko, że nie piszą jak łatwo się zjeżdża :) Z takim wiatrołapem, to dopiero jest czad: Siedemdziesięciokilometrowy wiatr prosto w twarz, to przy nim pikuś, a nawet Pan Pikuś :) Poza tym, tripy w takiej konfiguracji, to coś zupełnie innego od szosowej nacieranki, czy też  właśnie kanguringu :) Zupełnie inne emocje. Nie lepsze, lecz właśnie inne. Uwielbiam je, bo uczą pokory i bycia rowerzystą nie tylko dla siebie... Przyjemne z pożytecznym. Polecam. John Lennon ;)












Kategoria Rodzinnie, Do stu