Info
Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.
Znajomi
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2022, Sierpień3 - 6
- 2022, Luty2 - 5
- 2022, Styczeń2 - 5
- 2021, Wrzesień1 - 2
- 2021, Sierpień1 - 2
- 2019, Czerwiec1 - 1
- 2018, Wrzesień1 - 6
- 2018, Czerwiec5 - 25
- 2018, Kwiecień2 - 10
- 2017, Listopad1 - 6
- 2017, Wrzesień2 - 7
- 2017, Sierpień5 - 28
- 2017, Lipiec2 - 6
- 2017, Maj10 - 24
- 2017, Kwiecień9 - 21
- 2017, Marzec5 - 35
- 2017, Luty1 - 1
- 2016, Grudzień1 - 3
- 2016, Listopad5 - 21
- 2016, Październik1 - 8
- 2016, Wrzesień6 - 20
- 2016, Sierpień6 - 36
- 2016, Lipiec12 - 71
- 2016, Czerwiec7 - 32
- 2016, Maj8 - 26
- 2016, Kwiecień7 - 26
- 2016, Marzec4 - 6
- 2016, Luty1 - 1
- 2016, Styczeń3 - 5
- 2015, Grudzień1 - 3
- 2015, Listopad1 - 0
- 2015, Październik2 - 4
- 2015, Wrzesień11 - 22
- 2015, Sierpień21 - 36
- 2015, Lipiec11 - 21
- 2015, Czerwiec5 - 14
- 2015, Maj11 - 6
- 2015, Kwiecień19 - 6
- 2015, Marzec7 - 7
- 2015, Luty9 - 4
- 2015, Styczeń3 - 0
- 2014, Listopad1 - 2
- 2014, Sierpień14 - 1
- 2014, Lipiec26 - 1
- 2014, Czerwiec42 - 3
- 2014, Maj13 - 10
- 2014, Kwiecień12 - 3
- 2014, Marzec10 - 0
- 2014, Luty5 - 0
- 2013, Sierpień3 - 0
- 2013, Lipiec5 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 2
- 2013, Maj6 - 0
- 2013, Kwiecień4 - 0
- 2013, Marzec5 - 0
- 2013, Styczeń3 - 0
Holownik Race
Dystans całkowity: | 3679.79 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 163:37 |
Średnia prędkość: | 22.49 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.30 km/h |
Liczba aktywności: | 39 |
Średnio na aktywność: | 94.35 km i 4h 11m |
Więcej statystyk |
- DST 381.40km
- Czas 16:13
- VAVG 23.52km/h
- VMAX 65.40km/h
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Ot, tak...
Sobota, 3 maja 2014 · dodano: 04.05.2014 | Komentarze 6
Dobrym zwyczajem jest zaczynać od początku, więc i ja skorzystam z tejże możliwości...
Otóż:
Majówka to dziwny okres: Ludzie śmierdzą przypalonym tłuszczem wieprzowym, dzieci mylą węgiel drzewny z czekoladą, mamuśki spocone zalegają na kocach, tatusiowie zaś by nie popełnić błędów Pań chłodzą się bez umiaru... :) Jednak Natura w swej nieprzewidywalności bywa złośliwa, co w konsekwencji dostarczyć może czasami niepoznanych dotychczas wrażeń :) I to mi się właśnie podoba :) Wręcz mogło by to stać się moją religią, gdyby jakakolwiek mnie interesowała...
Przygoda jaką sobie zaserwowałem, to pyłek, jakich o tej porze roku bez liku unosi się w czasoprzestrzeni... Pomysłów miałem tak dużo, jak często podlegały one modyfikacjom. A to chciałem zemścić się na Szklarskiej Porębie, a raczej zrewanżować się Jej, a to odwiedzić kolegę Szadoka majówkującego w Świnoujściu ( tak, tak... skojarzenie z BB Tour będzie w tym miejscu jak najbardziej zasadne ) , a to zbadać, czy południowa ściana Kościoła w Trzęsaczu nie stanowi zagrożenia dla zalegających poniżej na zimnym jak się okazało piachu młodych, gniewnych turystów, którym więcej rzeczy się wydaje, niż nie..., a nawet zbadać fakturę cegieł latarni w Kołobrzegu...
Ponieważ mój błogi blog jest zjawiskiem wirtualnie powszechnym, odrobina wyjaśnień: Niestetynaszczęście jestem w stanie robić cokolwiek, tylko wówczas kiedy tego chcę, bądź też gdy chce tego moja Żona :) Z drugiej strony, odurzony lekturą późnokwietniowych i wczesnomajowych tras, a zwłaszcza kwestią wpływu wiatru na zachowania rowerzystów przy wyborze tychże, pomyślałem sobie, że sprawię sobie psikusa i zamiast z wiatrem pojadę pod wiatr, bo tak lubię. By nie wkładać tym samym kija w mrowisko dodam, że dostrzegam także przyjemności związane z jazdą z wiatrem... :) Przyczaiwszy, że wiatr, będzie od morza ;), a po południu od morza radzieckego, i w związku z mizerną ( deszczową ) pogodą w piątek wariant przejażdżki do Kołobrzegu, zaczął mi się jawić nieco jako lot kamikaze... Ze Świnoujściem także się pożegnałem, choć nie do końca:
Pożerając pierwszą bułkę pod tym znakiem, nóżka zaczęła mnie świerzbić bardziej... Jednak w Domu obiecałem, że jadę zgodnie z trasą zapisaną w domowym kompie na pulpicie, że tym razem się nie pomylę. Ponadto czasu miałem mniej niż ta sztuczka wymagała, także nie tym razem...;) Ruszywszy, rozmarzony, z wiatrem w nozdrzach pomknąłem ciut pod górkę obok wylęgarni braci w Jordanowie, a raczej Paradyżu. Kiedyś były tu, niemieckie jeszcze kocie łby! Zjeżdżanie po nich w deszczu, to było coś...
Chwil kilka później...
.
Jest kałuża, jest szczęście :)
Być może wybór trasy na odcinku Sulechów-Skwierzyna jest dość dziwny, ale uzasadniony: obecnie była DK 3 jest drogą gminną ze znakomitym asfaltem i w przeważającej części szerokim poboczem. Na potwierdzenie: Między Sulechowem a Świebodzinem( około dwudziestu kilometrów), wyprzedziły mnie tylko! trzy samochody /w tym roku/ ;), a przecież nie jeżdżę zbyt szybko :)
Wiadukt drogi S3 przed Międzyrzeczem i stara trójka poniiżej...
Ta konstrukcja dziwnie kojarzy mi się z Mostem Równości( bodajże) w Głogowie...
Początkowo chciałem jechać ze Skwierzyny na Drezdenko, jednak nie byłbym sobą gdyby zabrakło choćby ograniczonej improwizacji... :) Od Skwierzyny pojechałem odwrotnie niż planowałem :)
Las monitorowany... Kamera w każdej szyszce i dzięcioły z mikro czipami... :)
Niebawem miałem doświadczyć niezwykłych dla mnie wrażeń, tego co uwielbiam w jeżdżeniu rowerem...
O tej porze roku, to niezwyczajna przyjemność jeździć tędy...
Auto lans podczas poważniejszego food party w Mc Shiskha...
Dalej ciągle było fajnie... zadzwoniła siostra chwalipięta, że przejechała dziś dwadzieścia kilometrów. Rodzina, to rodzina, więc pochwałom nie było końca... :) W słońcu zrobiło się przyjemnie...j ciepło... Wątek temperatury pojawi się jeszcze, bo była ona, jak dotkliwie się przekonałem w domu, bardzo zmienna... ;)
A we Wronkach posiedziałem chwilę pod znakiem i tyle mnie widzieli klawisze czarno-biali :)
Robiło się coraz cieplej... ;)
... bywało nawet 12 stopni, nie wiem czy w słońcu, choć w tym miejscu ściągałem rękawki :)
W porównaniu z czterema stopniami przy wyjeździe, to było coś :)
Zacząłem się martwić, że serek, który zamierzam kupić w firmowym sklepie Czarnkowskich Zakładów Mleczarskich... yyy... zważy się i znacznie dociąży tylną oś... co przecież znacznie mnie spowolni, a ja, prawdziwy rowerzysta, muszę dbać przede wszystkim o doskonały wynik :) To właśnie powodowany tymi wynikami ze szczerym bólem serca kupiłem super baterię w niezbyt super cenie... ;) Pozostanie mi jeszcze dokupienie uczciwego GPS, bo telefoniczna aplikacja, jakiej jestem zmuszony używać to niezła oszustka :) Dla wirtualnego onanizmu rowerowego gotów jestem niebawem poświęcić się aż tak... ;)
Tuż przed Czarnkowem:
Z różnych widoków, ostatnio absorbują mnie dość znacznie... budowle sakralne.
Ta na zdjęciu, to raczej przykład infrastruktury budowlanej komercyjno - użytkowej. Z prawej strony za transparentem reklamowym, niewidoczna spora scena i krzyż, prawie tak wielki jak pomnik Jezusa w Świebodzinie. W sumie praktyczne rozwiązanie: w upalne dni w jego cieniu mogą znaleźć odrobinę chłodu pewnie dziesiątki, jak nie setki turystów. Ciekawe ile to kosztuje... Co łaska ? Starczy... Kamienne lub drewniane, często rozpadające się kościółki biją ten na głowę... I właśnie te skromne i dyskretne wręcz... lubię :)
Do Czarnkowa wiedzie fajny zjazd :) Robienie zdjęć było nieco ryzykowne ;) , a i przyjemność zasuwania z górki mogła by zostać znacząco pomniejszona :) Z tej frajdy zatrzymałem się dopiero na wylocie na Drezdenko :)
I teraz, znowu trochę o wietrze: Ponieważ, statystyki, bla, bla, bla... zaznaczę znacząco, że dopiero w tym mniej więcej miejscu wiatr przestał wyginać mi nozdrza do góry lub na boki... A ponieważ przygoda, to nie serial, czekał mnie niespodziewany obrót spraw... ;) Przez około 190 kilometrów wiatr z północy systematycznie mnie wychładzał, taka dyskretna kumulacja doznań. Wiedząc, że będzie dziś wiało zabrałem ze sobą jak przystało na prawdziwego amatora rowerowych przygód, prawdziwie amatorskie odzienie przeciwwietrzne, bo niby skąd u amatora sprzęt pro ;)
Oto wspomniane ( taki rys historii zamierzchłej dającej się jednak ciągle we znaki ), pogniecione nozdrza... choć lewy bark bardziej ;)
A tu... kryzysik :) Czy ktoś to zna ? Czy też jednak wszyscy są super twardzielami ? :)
...kryzysik głowy, bo o nogi jestem spokojny :) Eh, gdyby tak mieć wyłącznik umysłu i czasem być bezmyślnym robotem... Można by jeździć wtedy tygodniami, miesiącami, latami... ;).
Zaczęło robić się coraz chłodniej, choć wcale nie przestawało wiać, lecz mimo to nie zakładałem jeszcze kurtki...
W międzyczasie gastro serwis tym razem na słodko :) ( wcześniej królowała śląska, kakao i kanapki ze.. śląską )
Aż tu nagle:
Dziwne, bo mając ten znak w głębokim poważaniu widok wydawał mi się zdecydowanie bardziej atrakcyjny :)
choć do wschodów Słońca, zachody jawią mi się jako tania ilustracja chińskich romansów dla samotnych panien w różnym wieku...
Na stacji benzynowej znanej marki, pożeram paskudnego super dużego hot doga. Co do ostatniej myśli mam jednak spore wątpliwości:
Nie był super. Nie był też duży. Z całą pewnością nie był hot, a zwłaszcza dog ;) Za to woda mnie nie rozczarowała :) Mokra i musująca...
Teraz coś o samochodach: Było ich trochę więcej, ale to taka pora i już. Jedynie odcinek przy wyjeździe ze Skwierzyny na Zieloną Górę, do podjazdu za wiaduktem, wskazane było być bardzo uważnym, wiadomo: Trzeba zdążyć do domu kota nakarmić, dzieci marudzą i i żona też więc spieszyli się niektórzy do swych drewnianych chatek... Ale wszystko w granicach polskiej normy. Dało się przeżyć. To tyle o samochodach :)
A później... Hm...
Obwodnica Międzyrzecza...
i węzeł z wjazdem na S3 południowym krańcu miasta.
Wcześniej między Skwierzyną a właśnie Międzyrzeczem przebrałem się od pasa w... he, he... górę, w suche rzeczy i mocno już rozpatrywałem założenie przeciwwietrznej kurtki. Między Międzyrzeczem a Świebodzinem znacznie się ochłodziło, bo termometr na stacji tej samej znanej marki pokazywał znowu cztery stopnie, tak jak kilkanaście godzin wcześniej gdy wyjeżdżałem. Kumulacja owiewania zimnym wiatrem przez pierwsze (drugich nie było :) ) niemal dwieście kilometrów przyniosła mi wygraną... ;) Spore wychłodzenie. Szybki paskudno - słony gulasz, kawa o smaku niekawy i w drogę. Na zjeździe do miasta nieźle mnie z zimna wytelepało ;) Mogłem posłuchać jednak Moni i wziąć cieplejszy zestaw. Ale nie! Przecież ja wiem, nie dość, że wszystko, to do tego najlepiej... W Sulechowie kolejna kawa, tym razem pijalna :) Martwił mnie odcinek między Odrą w Cigacicach a Zieloną Górą. Rzeka jest magiczną granicą, za którą wiedziałem, że będzie zimniej i to o wiele zimniej. Mi było już za zimno ;/ Najbardziej w głowie, choć i ciałem potrząsało już na boki niebezpiecznie... Wjazd do Zielonej to... podjazd, więc korzystając z uprzejmości nóg mych własnych rozgrzałem się na tyle by ostatnie marne kilka kilometrów było mi znośnie ciepło ;) czyli nie aż tak zimno, jak na zjazdach i płaskim :)
Dotarłszy do domu z ciekawości zerknąłem na termometr, bo od Świebodzina piekły mnie ręce:
Wniosek jest prosty: wszystkiemu winna jest temperatura, a nie moja nonszalancja... ;)
To na tyle. A teraz kącik statystyk niemierzalnych, łatwych do uwierzenia:
Food:
kiełbasa śląska zimna - szt 3
Kanapki z kiełbasa śląską - szt 4
Bułka z tą samą kiełbasą - szt 1
Gruszka - szt 1
Grzesiek - było ich trzech, czyści, bez czekolady.
Banany z wyprzedaży - szt 4
Hot koszmar max - szt 1
gulasz, bądź gulaszowa - szt 1
sól drogowa do gulaszu, bądź gulaszowej - 0,25 kg
Drink ;)
Kakao Hand Made -2L
Cola - 5l
woda musująca :) - 1,5l
Kawa paskuda - jedna
Kawa znośna - 2szt
- DST 46.30km
- Czas 01:33
- VAVG 29.87km/h
- VMAX 43.90km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Cisza przed burzą :)
Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 01.05.2014 | Komentarze 0
Ciepły wiosenny deszcz... Miód dla duszy. Dziś niekoniecznie rekreacyjnie, taka cisza przed burzą... Ciekawe czy wreszcie zdecyduję się wykonać jakąś niezłą sztuczkę... :)
Bociany w Leśniowie Wielkim ciągle przynoszą mi szczęście, więc może Wieża Kontrolna moich lotów wyda pozwolenie na start... :)
- DST 37.00km
- Czas 01:28
- VAVG 25.23km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Bocian Tour
Wtorek, 29 kwietnia 2014 · dodano: 29.04.2014 | Komentarze 0
Tradycyjna przejażdżka relaksacyjna pod gniazdo bocianów w Leśniowie Wielkim... Sprts Tracker zwariował, czas już chyba pomyśleć o jakimś bardziej miarodajnym urządzeniu :)
- DST 37.10km
- Czas 01:20
- VAVG 27.83km/h
- VMAX 50.10km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Bocianie gniazdo...
Poniedziałek, 28 kwietnia 2014 · dodano: 28.04.2014 | Komentarze 0
Tradycyjny przejazd pod bocianie gniazdo w Leśniowie Wielkim i dyskretny powrót...Jakoś tak dziwnie się składa, że więcej jeżdżę Holownikiem niż Maryśką. Hm... Może to komfort psychiczny spowodowany oponami ? Nie mam absolutnie nic do Detonatorów w Maryśce, bo jeszcze mnie nie zawiodły, jednak niebieska wkładka w Schwalbe działa niezwykle uspokajajaco :)
Dziś pochmurnie, ale za to nie za ciepło :)
- DST 96.60km
- Czas 03:38
- VAVG 26.59km/h
- VMAX 58.20km/h
- Temperatura 19.0°C
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Wiatrak
Piątek, 25 kwietnia 2014 · dodano: 25.04.2014 | Komentarze 0
Piękne słoneczko i wiatr,który krzepi duszę jak nic innego :)
- DST 37.50km
- Czas 01:23
- VAVG 27.11km/h
- VMAX 70.30km/h
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Relaks
Czwartek, 24 kwietnia 2014 · dodano: 24.04.2014 | Komentarze 0
Tradycyjnie, pod gniazdo bocianów w Leśniowie Wielkim :)
- DST 47.50km
- Czas 01:57
- VAVG 24.36km/h
- VMAX 56.80km/h
- Temperatura 9.0°C
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Relaks
Wtorek, 15 kwietnia 2014 · dodano: 15.04.2014 | Komentarze 0
Ponieważ ostatnio posprzeczałem się z moim Dżipiesem, potrzebowałem chwili bez niego :) Kto się czubi, ten się lubi i ... już jest ok :)
Dziś sielankowo, wręcz romantycznie z dyskretnym wątkiem wojennym... Po wczorajszej wichurze i gradzie relaks jest jak najbardziej wskazany :)
http://www.sports-tracker.com/#/workout/walery74/b...
- DST 372.00km
- Czas 21:07
- VAVG 17.62km/h
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Po górach, dolinach... :)
Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 06.04.2014 | Komentarze 3
Łężyca - Zielona Góra - Kożuchów - Szprotawa - Bolesławiec - Jelenia Góra - Cieplice - Sobieszów - Karpacz - Sobieszów - Szklarska Poręba - Świeradów Zdrój - Lubomierz - Bolesławiec - Szprotawa - Kożuchów - Zatonie - Zielona Góra - Łężyca...
Na początek...
A to się zdziwiłem gdy okazało się, że wpis jest zablokowany ze względu na konieczność weryfikacji jego autentyczności...Hm... Jestem na Bike Stats świeżakiem... :) To raczej większość zagadnień wyjaśnia, choć delikatne zażenowanie pozostaje...Rozumiem taką potrzebę, ale jednocześnie zniechęcenie mnie ogarnęło na myśl konieczności zainstalowania jakiegoś porządnego dżipiesa i pilnowania liczb :) Nie ma tego złego(?), które by dobrem nie mogło być... Mam teraz porządniejszą motywację do kupna zewnętrznej baterii do telefonu :) Idea przysłowia o wronach i krakaniu nie do końca mnie kręci, nie jestem wroną... Ale nauczę się krakać :) To tyle wstępem...
Do rzeczy:
Wpadłem na pomysł takiej przejażdżki pod wpływem pewnego komentarza na... Bike Stats, dotyczącego BB Tour :) Wyczytałem, że są cybordzy, a nawet Panowie Cyborgowie, którzy przejeżdżają tę trasę na dużej tarczy z przodu - za dużą przyjmuję tarczę od 52 zębów w górę, choć może być "tylko" pięćdziesiątka :) Ponieważ, jak sądzę, człowiek jeśli mocno czegoś zapragnie, jest w stanie zrealizować większość swoich pomysłów, nie zdziwiłem się tym komentarzem jakoś bardzo. Musi to być niezły czad, zrobić coś takiego :) Ja zaś jako drobny rowerzyna podkręciłem się tym na tyle, że postanowiłem też pojechać w góry :) A co tam, blisko są... Niestety w żadnym rowerze nie mam tarczy od 50 zębów w górę, ba nawet 48 też nie ( Fagginem jeździ obecnie Sinio ninio ), więc nie mogłem zostać tanim kopistą podobnych wyczynów :)
Pomysł drążył mi czachę od środy... Początkowo zastanawiałem się jak to zrobić, yyy... jak powiedzieć o tym żonie :) Nie rozwodząc się nad technikami manipulacji w małżeństwie :) wspomnę tylko, że w zamian zostałem zobowiązany do pomalowania przedpokoju, co zrobiłem w sobotni ranek, południe tudzież wczesne popołudnie :)
Udało się! :) Mogę zabrać się za szykowanie Holownika. Doprecyzowałem plan trasy, tak by Monia wiedziała gdzie mnie szukać, gdybym zaniemógł :) Jak się później okazało plan planem... :)
Przeczuwając ;) , że w nocy, do tego w górach może być nawet chłodno, przywdziałem zimową kurtkę w której nie jeździłem w zimie ni razu... :) Nie lubię jej, bo jest w niej zwyczajnie za gorąco... Zawsze mi było ciepło w bieda polarze, a jak podmarzałem, to... wiadomo co :) ( na pewno nie jechałem w stronę domu ). No i do tego noc cała i dzień następny i... niewyspanie mogło by nieco mnie schłodzić. Wziąłem, także nogawki, rękawki, bluzę ( tak tę bieda bluzę ) i kamizelkę. Wszystko się przydało :)
Start nastąpił około 23.30, jeszcze w sobotę...
Krótki wieczorny lans przez miasto i w stronę Zatonia. Uwielbiam jeździć w nocy, bo nie ma wówczas takich ilości samochodów na drogach jak za dnia. Tak właśnie było przez całą noc :) Mam niestety alergię na debili za kółkiem i już nic na to nie poradzę :(
W Kożuchowie... dla potrzeb Bike Statowej dokumentacji (cóż za przeczucie) zrobiłem jakieś lipne zdjęcia zamku - trochę techniki i człowiek, jakiś taki zagubiony się robi... ;)
Dalej do Szprotawy... He.. przed Szprotawą mijałem dwoje rowerzystów bez świateł, parę, a być może małżeństwo, choć kto wie. Byli niemal kompletnie pijani... :(
W Szprotawie pożarłem lubieżnie kulki mocy i chlapnąłem nieco kawocao cinamonium.Tu wyjaśnienie: Kulki mocy to ulepiona za pomocą rękawiczek do sprzątania toalet breja, składająca się z: płatków owsianych błyskawicznych, masła, cukru lub miodu i mocy sprawczej mej Żony :) Proste, smaczne i skuteczne :)
Dalej na Bolesławiec i w Starej Olesznej postój... :) Ciut chłodno, a raczej wilgoć daje się we znaki. Delikatna korekta garderoby, kulki mocy i dalej :)
I znowu postój. Tym razem na wiadukcie nad Aczter Highway, pod Bolesławcem.
Kulki mocy, herbata grejtfjutowa :) i rozpoczyna się rejon dotychczas oglądany zza szyb samochodów... :)
Aaa... i jeszcze w Bolesławcu foto ;)
W Lwówku Śląskim, zacząłem odczuwać... że zaczynają się góry :) Przynajmniej widoki na to wskazywały :) Dopiłem Kawokao i w drogę, w ciemność...
Coraz częściej używałem średniej tarczy z przodu, wszak nie jestem cyborgiem :) a gdy dojechałem do Pławnej, zwłaszcza Pławnej numer dziewięć :), niemal się poryczałem...
Dawno temu gdy Galeria była bardzo świeża, a ja byłem prawdziwym rokendrolowcem :) miałem przyjemność pograsować na scenie ustawionej przy okazji... już nawet nie pamiętam jakiej :) To był chyba taki mix miejscowych notabli, wszelkiej maści artystów i alkoholu przy okazji jakiegoś święta(?)... Widziałem już kilku kompletnie pijanych muzyków w różnych sytuacjach scenicznych, ale Sojka przebił ich wszystkich ;) Nie zmienia to faktu, że gdy był na scenie, to wszystko się zgadzało. Bez ściemy, pełen profesjonalizm. Ciągle nie mogę tego sobie przypomnieć... Może to otwarcie Galerii, albo jakiś jubileusz wczesny :) Szybki foton, gastro serwis i pod górkę :) Ponieważ plan zakładał, że będę też tędy wracał to wykonałem takie oto zdjęcia w świetle dnia:
Dalej było pod górkę, choć nie tylko :) Fajne zjazdy tam są :) Dużo wiatru we włosach :)
Idealistycznie podchodząc do sprawy, to w górach powinno być ciągle pod górkę :) Te zjazdy, to takie trochę oszukiwanie, bo gdy człowiek zahartuje ducha we wspinaczce, a nawet ciało od pasa w dół (w większości), zaraz kuszony jest lenistwem zjazdów... To dla mnie trochę rozczarowanie... Na nizinach jak się nie kręci... to się stoi :) Z drugiej strony na zjazdach, aż żal było nie docisnąć ;) Jak się okaże w Szklarskiej Porębie, dostanę to, czego oczekiwałem od tego wyjazdu... ;)
Chwilę przed Jelenią Górą, już o poranku postój... Czy to mgła, czy to ja widzę już wszystko jak przez mgłę... :)
No i jest :) Bezmyślnie pstrykam zdjęcie zielonego znaku, zupełnie nie z potrzeby serca...
Pierwotny plan uległ delikatnej przemianie gdy zobaczyłem tabliczkę z napisem Uzdrowisko Cieplice... Miast jechać od razu do Szklarskiej Poręby i dalej do Harrachova by wykonać pierwszy na świecie skok rowerem ze skoczni narciarskiej, wpadłem na sentymentalny plan zobaczenia miejsca, w którym dawno temu ojciec leczył nerki swe :) A że dalej były znaki na Karpacz... ;)
W międzyczasie postanowiłem najechać Zamek Chojnik, ale nie znając dobrze terenu, obdarzony genem beztroski, postanowiłem, że skoro jestem w górach zrobię to, jak prawdziwy Emteb, w wersji terenowej na "chybił trafił " :) Na slikach doza emocji była odpowiednio większa :) Jakiś impuls resztek rozsądku kazał mi jednak, po kilku ładnych uślizgach zawrócić... Zrosiwszy i tak zroszoną rosę, uczyniłem, to czym mnie impuls naznaczył...
W drodze do Karpacza...
Podjazd... Początkowo, nic nie zapowiadało, że ta górka będzie znacznie dłuższa od znanych mi przydomowych hopek... Trochę się wystraszyłem, bo jak tak dalej będzie, to yyy... no... tego... :) Poza nieudaną próbą kupna płynów w sklepie sieci Czerwony Owad Fruwający i kupnem karty telefonicznej - miałem zadzwonić do domu, że żyję, jechałem z telefonem w trybie offline, by oszczędzać prąd dla Sports Trackera :) wjazd przebiegł spokojnie i bez emocji.
To była niestety prowokacja natury, która szykowała już na mnie bata za czas jakiś :) Jak to zwykle bywa w takich okolicznościach poczułem się pewnie, jak na górala nizinnego przystało ;) E tam, co to za góry... Przyjeżdża taki z nizin i luz... Jeden podjazd, drugi... Coś nie tak...
Mój dziewiczy rejs rowerem w jakiekolwiek góry i szyderstwo z podjazdów... Że męczą ? Że wyczerpujące ? Hm... Oj zbierały się czarne chmury nad moją butą i pychą, zbierały... :)
Po dotarciu na szczyt...
...z górki na pazurki, w stronę Szklarskiej Poręby, czyli trochę z powrotem, lecz nieco inaczej...
Na jednym z zakrętów lekko mnie zawiało, a raczej zwiało w stronę zacnych drzew :) I już zacząłem odtwarzać w myślach historię życia... Jednak w trosce o środowisko naturalne, pomyślałem, że nieładnie jest łamać takie ładne drzewa, chlapać krwią po skałach i... wyprowadziwszy Holownik z poślizgu pomknąłem dalej...Nie, nie... Zatrzymałem się, aby ochłonąć i sprawdzić czy faktycznie ciągle jeszcze jestem wśród żywych :) Otarłem też sporo łez, i wcisnąwszy oczy, które wiatr zalogował mi do uszu w oczodoły, pomyślałem sobie, że to mogło być blisko mojego rekordu prędkości ;) Jako, że w Holowniku nie ma licznika, nie mogę tego precyzyjnie określić, a gipłesowi nie wierzę, bo już wiele razy ściemniał odnośnie prędkości maksymalnej. Ta nauka nie pójdzie w las...
To drzewo było dla mnie niezwykle wyrozumiałe... ;) Jednak zjazdy, to zupełnie inna bajka niż jeżdżenie zimą po lodzie...
Wreszcie docieram do drogi na Szklarską. Przeczuwając, że żarty mogą się tu skończyć decyduję się na postój. W ruch idą cztery kulki mocy, słoik 0,7l przypalonego dżemu truskawkowego domowej roboty, którego nikt poza mną nie chce jeść i grejtfiut :)
Do boju! Do Szklarskiej wjeżdżam pierwszym wjazdem, ulicą Piastowską ( Szklarska Poręba Dolna)
i... tzw dynamiczny szok :) Staję przy węźle gazowniczym i ...
Nazwijmy ten stan mojego ducha niespodziewanym zaskoczeniem... Kolejna kulka mocy, dla nabrania werwy :)
Stawałem wiele razy...
...i gdy tylko nieznacznie nachylenie się "normalizowało" na rower i do góry :)
Chciałem górek, to je dostałem :)
Aż do początku zjazdu do Świeradowa Zdroju jazda odbywała się na przemian z wędrówką pieszą :)
Tuż przed nim postój i pomarańcza na pocieszenie ;)
Zjazd do Świeradowa też był celem przejażdżki, a inspiracją opis Wilka w relacji MRDP na Jego stronie... Miałem pecha. Wprawdzie było z górki, ale za to wiatr wiał pod górkę :) Po Szklarskiej, to i tak wielka atrakcja ;) Jeżdżąc po Szklarskiej Porębie, lekko się zgrzałem ;) Zmiana barchanów na lżejsze, a zwłaszcza suche i do przodu... Na sucho nabrałem chęci do pociskania z górki pod wiatr :) W międzyczasie napełniłem butlę wodą ze strumienia i ... właściwie już od szczytu rozpocząłem odwrót w stronę domowych nizin... W drodze do domu było... inaczej. Zawsze jest inaczej. Moc inna, cel za plecami, choć nie zawsze - czasem dom bywa właśnie celem... ;)
Początkowo chciałem wracać przez Leśną z sentymentu do znajomych którzy kiedyś tam właśnie mieszkali, później przez Lubań, Nowogrodziec do Bolesławca i dalej jak w opisie. Plan planem... :) Lubomierz, także odwiedziłem z sentymentu do okoliczności które kojarzą mi się z miastem festiwalu polskiej komedii filmowej. Wprawdzie przejeżdżając przez Lubomierz, nie było jeszcze godziny piętnastej, a na taką porę umówiłem się z żoną na kontrolny telefon, to korzystając z okazji napotkania taniego :) marketu przy wyjeździe na Lwówek Śląski i przerwy parówkowococacolowej zadzwoniłem... i rozładował się telefon... Wraz z nim możliwość dokumentowania przejażdżki do końca. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Specjalnie się tym nie wzruszyłem, bo najlepszy dysk twardy świata, na którym rejestruję swoje dane jest w mojej bani. Niestety bania, często jak się okazuje, nie jest w pełni kompatybilna z innymi urządzeniami odczytująco - przetwarzającymi...:( Cóż, bywa i tak :)
Pojechałem jednak przez Pławną i...
...dalej do Lwówka Śląskiego, gdzie skałki wyglądają ciut atrakcyjniej niż w nocy, tylko szkoda, że w około pełno śmieci ;) dalej było bez emocji, ze sporym wiatrem w nozdrza, co akurat mi nie przeszkadza, a w tym przypadku wręcz sprzyjało. Nie mogłem zasnąć w siodle :) Pewien Ktoś pisze, że podjazdy trzeba polubić, albo odpuścić sobie jeżdżenie ( w kontekście miejscowości, po której często jeździ ), ja lekko przetransponuję tę myśl: wiatr trzeba polubić, a nie ciągle wypisywać tu i tam, że wieje, że wieje bardzo, albo, że wieje z boku... Wiatr jest składnikiem tlenu :) I tego się będę trzymał.
Pojawiło się sporo podjazdów o których już dawno zapomniałem ;) Później kolejne postoje relaksacyjno - dokumentalne...
Do Szprotawy było nudno i jakoś tak długawo... Później do Kożuchowa i dalej też spokojnie. Wszak znam w tej okolicy niemal wszystkie asfaltowe trakty, a odległości odmierzam... zakrętami :) Na koniec, w Zielonej Górze wspomnień czar...
Łącznik ulicy Botanicznej i Wyszyńskiego... Jakby mało mi było dziś górek ;)
Ta wycieczka miała swój ukryty cel związany z dzikim pomysłem jakiego dopuściłem się całkiem niedawno... ;) Ponieważ ów pomysł naznaczony bardzo jest górami, więc było to takie rozpoznanie terenu. Jako rdzenny nizinniak, nigdy nie jeżdżący po górach, zwłaszcza po prawdziwych, nie boję się gór. Ani tych, ani też tych prawdziwych. Czuję ich moc, lecz nie czuję przed nimi strachu. No..., może poza zjazdami po bandzie ;) A co do podjazdu w Szklarskiej Porębie Dolnej: wrócę tam niebawem i wjadę na raz, aż do zakrętu na Świeradów, a właściwie aż do zjazdu do Świeradowa, tak jak lubię: całkowicie na siedząco. Hardkorem było by wjechanie tam z przyczepą pełną bagaży, z Laurką i jej Accentem przywiązanym do przyczepy :) Hm... To dopiero byłby rewanż na Szklarskim podjeździe. Pomyślę o tym, tym bardziej, że ominąłem podczas tej wycieczki Harrachov i Orle :) Być może przestoje podczas tego wjazdu spowodowane były właśnie lenistwem mojego tyłka, a być może to jednak ten podjazd pokazał mi miejsce w szeregu i nie ostatni raz odebrałem lekcję pokory :) Sprawdzę to z całą pewnością...
Ponieważ wycieczka odbyła się w weekend nieco szydercza puenta: "Ja, uwielbiam ją"... :
Statystyka ;)
Rower:
Jeden. Holownik Race 2.0 wersja dalekobieżna. Dwa komplety oświetlenia, lecz tylko jeden łańcuch :)
Rowerzysta:
Jeden.
Doping:
Pudełko kulek mocy. cavocao cinamonium 1,5l. Herbata grejtfjutowa. Tanie kabanosy szt 4. Grejtfjut jeden. Pomarańcza też jedna :) Dwie bułki z niczym. Dwie parówkowe, też z niczym, tzn z niczego. Dwie low budget cola 1,5l Full Aspartam Power ;)
Ostrzeżenia:
Jedno od żony: " uważaj na siebie"
Groźby:
Jedna, też od żony: " A spróbuj nie wrócić! "
Gumy:
Dwie, miętowe, znalezione w lewej sakwie :)
Zagrożenia:
Jedno: zjazd z Karpacza w stronę bodajże Przygórza albo Przedgórza... Co za różnica... przeżyłem :)
Straty:
Nadwątlone Ego w Szklarskiej Porębie i strata sporej ilości nerwów w czasie wspomnianego powyżej zjazdu... Nie od dziś wiadomo, że głupota kosztuje sporo... Mi się trafiła chyba jakaś promocja :)
Samochody:
Synteza nie wystąpiła :)
Radość itp.:
Nieskończenie wielka...
Część trasy zarejestrowana:
oraz to:
http://goo.gl/maps/ZzU6v
Część bez śladu gps dokumentują, mam nadzieję wystarczająco zdjęcia, choć wszystkim trudno będzie dogodzić... :( Googlowy trop odzwierciedla faktyczną trasę.Aaa... Czas wycieczki, to czas od momentu uruchomienia gipiesa :) do spojrzenia na zegar w domu :)
Mierzi mnie ciągłe gapienie się w licznik...
- DST 36.10km
- Czas 01:31
- VAVG 23.80km/h
- VMAX 41.80km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Relaks
Piątek, 4 kwietnia 2014 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 0
Ot zwykła przejażdżka relaksacyjna... Hm... Obiecałem sobie ( obiecanki cacanki ) takich nie wpisywać, podobnie jak miejsko - roboczych nudnych kursów bez wrażeń. Jednak dzisiejszy relaks był przeplatany zacnymi podmuchami wiatru, nie wiem jak bardzo zacnymi, ale je czułem ;). Jedno jest pewne: to był wiatr odnowy:) Wiało ze wschodu i mam nadzieję, że nie przywiało dzikich zwyczajów drogowych wprost z Białorusi, bądź Ukrainy, tudzież Litwy... Wiatr jest ok, tylko nieco się irytuję jego brakiem zdecydowania. Raz wiał, raz nie... Lubię jak nie wieje wcale i lubię też gdy wieje wiatr kompletny ;) Przynajmniej można doznać skrajnie różnych emocji i robi się ciekawie. A tak, to raz zawieje, raz prawie, a raz wcale :)
Nie, nie... :) To nie jest najsłynniejszy podjazd świata. To zwykła morena polodowcowa, jakich w okolicy jest całkiem sporo...
Środek nocy... :) Budzę się dopiero około osiemnastej... :)
Nuda, za to coraz bardziej zielona :)
Dziś nie zapomniałem... :)
Zapiski z cyfrowej walizki:
- DST 37.20km
- Czas 01:25
- VAVG 26.26km/h
- VMAX 47.60km/h
- Temperatura 9.0°C
- Sprzęt Holownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Bez słońca...
Wtorek, 1 kwietnia 2014 · dodano: 01.04.2014 | Komentarze 0
Ach, gdybym tak mieszkał w górach... Pozostają mi na co dzień... delikatne pagórki w okolicy... :)