Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Walery.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Holownik Race

Dystans całkowity:3679.79 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:163:37
Średnia prędkość:22.49 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:94.35 km i 4h 11m
Więcej statystyk
  • DST 45.60km
  • Czas 01:36
  • VAVG 28.50km/h
  • VMAX 57.90km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nie cierpię o tej porze przejeżdżać przez sosnowy piaszczysty las...

Wtorek, 19 sierpnia 2014 · dodano: 20.08.2014 | Komentarze 0



... bo ilość latających stworów na metr przestrzeni nad drogą jest zatrważająca :) A gdy się człowieczyna jeszcze zgrzeje nieco i mokre cielsko ma, to wygląda niczym wielokropek...




Dobrze, że takie robale latają dużo wyżej...







  • DST 39.50km
  • Czas 01:23
  • VAVG 28.55km/h
  • VMAX 50.30km/h
  • Temperatura 12.8°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niemiecki sen - przebudzenie

Niedziela, 17 sierpnia 2014 · dodano: 17.08.2014 | Komentarze 1


Niemcy, to dziwni ludzie. Wcale nie tak punktualni, poukładani, pracowici... Chodzi o coś innego... O co? Nie wiem, to jest tylko mój sen... ;)
Pierwsza nocna rowerowa potyczka w Niemczech była dla mnie niezwykłym przeżyciem. Jeździłem w towarzystwie Rowerów jakby z innej planety. Zaiste były kosmiczne, ja jechałem na pożyczonej, trochę za małej :) szosie Authora i gul mi latał na lewo i prawo.... Całkiem niezłej w sumie szosówce, bo na Ultegrze, jednak przy innych machinach wyglądała... jak chiński plastik w złym znaczeniu tego określenia.
Dzisiejsze nocne harce, to co innego! Już wiem, dlaczego Horst pytał się o numer butów w jakich jeżdżę :) Przypominam, że to tylko mój sen... Skubaniec przywiózł buty ( ja mam tylko zwykłe espedy) i przywiózł... dla mnie...   to ciągle sen ;) rower, którym się ostatnim razem zachwycałem, do tego mogłem wczoraj i dziś nim pojeździć... Nigdy jeszcze nie jechałem tak szybko, takiego dystansu jak wczorajszo-dzisiejszej nocy. Jakiego i jak szybko? Przecież to sen, a sny szybko wypadają z pamięci... ;) Tej nocy odkryłem Amerykę i jestem w sporym szoku... A to tylko sen...

Wracając do domu, po raz kolejny zastanawiałem się, kto tak naprawdę przegrał wojnę...
Patrząc na stalową kierę w Holowniku, stukałem się w głowę, bo to jest niemożliwe, by były na świecie aż tak fantastyczne rowery i tak jeżdżące... Ale to przecież jest sen!

Proza życia, czyli przebudzenie:









W moim śnie było o wiele bardziej ciepło, wręcz gorąco, a czasami bolały mnie aż uszy i czułem dziwne mrowienie w zatokach...
W mojej wyobraźni jawa jest snem, a sen na jawie mi się toczy. Martwię się, że się od tego rozchoruję... Właściwie już jestem chory, bo na samą myśl tej przygody oczy mi łzawią... Tak,  jestem chory na Cervelo P5. A właściwie senny na Cervelo, wszak to był tylko sen...
Może, gdyby mi się nie przyśnił, dalej tkwiłbym w nieświadomości, ale miałem to szczęście, że to był mój sen na jawie... Uff... Idę spać...









  • DST 44.40km
  • Czas 01:37
  • VAVG 27.46km/h
  • VMAX 46.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niemiecki sen

Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 17.08.2014 | Komentarze 0



W drodze po marzenia zmagałem się dwukrotnie z deszczem, raz nawet niczego sobie ;)







I w końcu mnie dopadł :) Wprawdzie dzisiaj było mi to nie na rękę, ale nie będę się po przystankach chował :) Marzenia jeszcze mi odjadą i co?




A za moment było już tak, jakby tylko polewaczka przejechała... ;)





Oto bohaterka dzisiejszej terapii nawilżającej :)





Ale nic to, pojechałem dalej po marzenia...







  • DST 135.30km
  • Czas 05:28
  • VAVG 24.75km/h
  • VMAX 49.50km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieszczu w deszczu... :)

Piątek, 15 sierpnia 2014 · dodano: 15.08.2014 | Komentarze 0



Historia będzie krótka, za to obrazków nieco więcej...

Plan1.

Ponieważ dziewczyny prażą się w... Trzęsaczu :) miałem do nich pojechać, zjeść musli z muszli i wrócić następnego dnia, bo w sobotę praca czeka lekka, łatwa i przyjemna :)
Okazało się, że praca lekka, łatwa i przyjemna miała wydarzyć się niespodziewanie w piątek też...
No to lipa..

Plan 2.
Ponieważ piątkowa lekka, łatwa i przyjemna praca nie zaistniała, bo w Krainie Gospodarności ;), czyli w Poznaniu, ktoś zapomniał :), że akustykowi też trzeba zapłacić :), pomyślałem sobie, że wreszcie pojadę do Leśnej :)

Ale nie...

Plan 3.

Ponieważ, nie wiem kiedy wyłączyłem budzik nastawiony na godzinę 5.00, naturalną konsekwencją tegoż dziwnego zdarzenia było jeszcze bardziej dziwne zjawisko: wstałem po dziesiątej :)

Wobec powyższego wyluzowałem się doszczętnie pod lodowatym porannym ;) prysznicem i bez napinki na cokolwiek postanowiłem pojechać do Witkowa między Kożuchowem a Szprotawą, by pofotografować sobie średniowieczną wieżę mieszkalną w niezbyt dobrym stanie, choć kompletną.

Ruszywszy, spojrzałem na bagażnik i mało nie spadłem z roweru :) Z tyłu dyndał zestaw na czterysta kilometrów, a jadę na jakieś niewiele ponad sto :) i nawet espedy przełożyłem z Maryśki do Holownika :) Kabaret...

Nieco się zdziwiłem jadąc przez miasto, bo było jak wymarłe niemal...






Kilka intensywnych neuronowych transportów i jest!!! Przecież dziś święto kościelne! To wyjaśnia, dlaczego w jednym z najbardziej czerwonych miast Polski ulice są puste w dzień tzw. wolny... Za to przed konfesjonałem kolejki kłamczuchów :)

Skoro wieża mieszkalna średniowieczna, to i zamek być musi :)

Kożuchów i jego jedna z perełek:









Eh... gdybym tak zawsze jechał zgodnie z wymyślonym wcześniej planem, to... zanudziłbym się niemożliwie...
Radośniejszy po rozmowie na przystanku z miłym starszym Panem, zapomniałem skręcić pierwszym możliwym zjazdem na Witków :)
Korzyści z tego są takie, że mogłem z politowaniem spojrzeć na cececa polkowice( przynajmniej taki miał strój i rower), którego mina mimo, że zasuwał zacnie mówiła: dlaczego moje duraacze musi jechać w deszczu, nie zdążyłem zwiać przed deszczykiem... Ojej...
A ja, siedząc sobie beztrosko na przystanku zajadałem się tłuszczem czekoladopodobnym z super sklepu i zawzięcie dyskutowałem  ze wspomnianym mieszkańcem  Borowiny. Ale to było fajne :)

W Pasterzowicach skręciłem wreszcie na Witków, choć niewiele brakowało, a pojechałbym dalej, na Szprotawę i Żagań ;)






Ponieważ nawierzchnia zaczęła się robić downhillowa, wobec tego zluzowałem jeszcze bardziej i... sielanka pełną gębą... :)

Przypomniało mi się w międzyczasie, że dziś ma po południu być sporo lokalnych opadów deszczu ( dobrze, że nie gówna ) i nadałem nowy sens mojej przejażdżce: Przednim kołem prosto w burzę! :)_ Trochę początkowo kiepsko mi szło, bo asfalt mokry a, a ja jeszcze nie :)




Mylił by się ten, który by pomyślał, że Witków i okolice, to zatęchłe wiochy. Wprawdzie zatęchłe i do tego faktycznie wiochy, ale z rasową historią.

No i stało się: podczas sielankowej przerwy gastro na przystanku w Witkowie spadł pierwszy  porządny deszcz. Uwaga! To nie była ulewa, a zwyczajny ciepły, sierpniowy deszcz :)

Pożarłem dwie buły uszykowane na Leśną i gdy ruszyłem, po paru metrach zajarzyłem, że nie w tą stronę :) Ale, że nie chciało mi się już zawracać, z wymuszonym lekkim żalem pomknąłem w stronę Siecieborzyc, które historię swoją mogą z dumą prężyć na mapie.








To właśnie kolejny deszczyk przed Siecieborzycami...


Poniższy budynek ciągle stoi pusty i nic. Po prostu nic... Nie obchodzi mnie, czy to jest państwowe, czy prywatne. Jest już zabytkiem i powinien błyszczeć, lśnić dawać świadectwo...historii. A tu nic...





Mnie najbardziej urzeka niezwykle harmonijny... podjazd




Dwadzieścia lat temu, gdy ledwo co dojeżdżałem tam, a zwłaszcza ledwo co wracałem moim czerwono metalicznym Wagantem z chromowanymi błyszczącymi obręczami i białymi chwytami, ten budynek wyglądał tak samo. To niedopuszczalne i smutne zarazem...

Później na Chotków a tam... ;)









Właśnie tak! Wreszcie mi się uda i wjadę w burzę :)





Już jest po lewej i za chwilę...





No cóż... Miałem wjechać w burzę ?





No to wjechałem :)

To bardzo proste zadanie, tak samo jak jazda między deszczowymi chmurami. Wystarczy znajomość terenu i niekoniecznie sokoli wzrok :)

Po dłuższej chwili mokrych rarytasów taka oto niespodzianka:


Broniszów :)




















I mimo, że coś tam się dzieje, to jednak stan daleki jest od moich oczekiwań. Tak. Dwadzieścia lat temu wyglądał tak samo.

I refleksyjnie: Nikt nie jest w stanie mnie przekonać, że socjalizm był fajny, bo można było jeździć na wczasy, a ocet był w każdym sklepie...

A w nagrodę po deszczowej piosence:










Właściwie po tęczy przejażdżka mogła by się zakończyć:) Lecz po punkcie kulminacyjnym nastąpić musi (bądź powinno) wyciszenie...


Oto i ono:





































  • DST 57.40km
  • Czas 02:03
  • VAVG 28.00km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Guben. Gubin. Guten Morgen... :)

Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 21.07.2014 | Komentarze 0



Sobota, około południa...
Termometr w Leśniowie Wielkim:
Temperatura powietrza:32 stopnie, przy drodze: ... 51 stopni... :)

- Waler!?
- Co...?
- Widziałeś ile stopni jest na zewnątrz?
- No... A co?
- Ty naprawdę chcesz wracać rowerem!?
- No tak... A co? Nie wracacie od razu?
- Wracamy, wracamy...
- To dobrze... :)

Niedziela, kiedy ranne wstają zorze...:




To już ostatni kawałek tortu na drodze do domu...

Wóz techniczny, porządny, komfortowy, w razie ,,w", gdyby odpadł mi tyłek, albo coś, to niczym łoże wodne dostarczyć mnie miał do domu, w objęcia Moni...

Przy okazji zagadka:

Jaka jest różnica między amerykańskim vanem, a vanem japońskim?

A taka, że japońskiego vana da radę upakować w amerykańskim i jeszcze parę osób się zmieści. Natomiast do japońskiego wchodzą tylko dwa kartony mieczy samurajskich i ledwo co kierowca... :)

O niemieckich vanach wspomnę tylko, że to pomyłka... Bo, kto to widział, by na samochód rodzinny przerabiać traktory... Wibracje na kierownicy w niemieckich vanach dla kierowcy, to tak, jak dla rowerzystów - amatorów Paris - Roubaix przez dwie doby non stop...





Jasność widzę, jasność... :)

Dobrze, że to ranek, bo za dnia nie było by mi do śmiechu... ;)





Promień z rana, jak śmietana...





Ponieważ jestem chyba lekko...yyy..., no.... zapominalski, to zlekceważyłem potrzebę dotankowania na granicy i z Gubina jechałem bez wody... Wprawdzie na rondzie przy Krośnie jest stacja i nawet myślałem, by tam zajechać, jednak poranne słońce tak mnie rozleniwiło, że pomknąłem dalej, do domu, bojąc się chyba najbardziej o to, że jak się zatrzymam, to zasnę...






Już prawie się zatrzymywałem, by wreszcie zrobić zdjęcie mojemu kochanemu Bobrowi ;) bez barierek, ale jakaś dziwna siła mi na to nie pozwoliła, no i znowu lipa... :)





Tuż przed Krosnem Odrzańskim... Dostawa świeżej rosy dla drużyny Miss Komarzyny...





Ten tajemniczy blask, to Obcy...

Chronili mnie także w Deutschlandzie, kiedy to podobno wyglądałem na kompletnie pijanego Die Polacken, zwłaszcza, że prawdziwi Niemcy w nocy na rowerach nie jeżdżą , a mój wóz techniczny jakoś dziwnie się toczył z wolna :) Pan Polizei, kiedy usłyszał, co i jak, dokąd i dlaczego to auto jedzie tak wolno (to wszystko przeze mnie ;), muszę popracować na szybkością ), wyluzował i doradził kupno dodatkowych baterii do lampek na pobliskim Aralu, ale jak zobaczył nasz zestaw paluchów, uśmiechnął się i tyle go widzieliśmy...
Okazuje się, że Polak potrafi nawet szarże przez Niemcy uskutecznić, ale inaczej: Z zachodu na wschód :)  Da radę? Da! :)
Więc kolejna wojna znowu będzie naszą wygraną... ??? Hm...

Kiedy wreszcie pojawiłem się dyskretnie w domu, Monia rzuciła takim oto tekstem:

,, Nie skoczył byś do ... dronki po mleko do kawy,  bo się skończyło...?"  :)
- Jeszcze nie ma ósmej...
- no już prawie, za cztery...

He, he... :) Jest niemożliwa... :)

Kilkadziesiąt minut później próbowałem dzielnie nie zasnąć, nad zalewem w Ochli... Nie udało się ...

... gdy ktoś trzasnął drzwiami, nagle się obudziłem... ;)

Czy to był mój sen? ;)

P.S. Tort był przepyszny, a ostatni kawałek przyprawił mnie o mdłości... Zaś wisienkę połknąłem wraz z pestką profilaktycznie, bo podobno łagodzi obtarcia tyłka, lepiej niż maść ze śliny aligatora... :)

Statystyka:

Ilość pięknych Niemek na kilometr trasy:  He,he,he... :)

Ilość ładnych Niemek na kilometr trasy:  zero...

Napoje:  mimo nocnej pory dwie cysterny rozcieńczonej lucerny...

Sprzęt: Holownik 2.0 Limited ( cyrk na kółkach )

Awarie: Ależ skądże... :)

Pożywienie stałe: Tak. Ciekawostką jest fakt, że w niemieckich sklepach ( tzn na stacjach benzynowych ) czekolada mimo upałów nie rozpuszcza się na półkach... ;) Może chłodzą  ją  jakimś gazem?

Zakres tajemniczości tripu: 90,3%

Oficjalnie: Ciężka krwawica Panie...Oj, ciężka... :)

Nieoficjalnie: ? :)

Zużycie ogumienia: nieznane...







 


Kategoria Do stu, Holownik Race


  • DST 59.20km
  • Czas 02:07
  • VAVG 27.97km/h
  • VMAX 47.60km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wykład o nadętych szosowcach... ;)

Środa, 16 lipca 2014 · dodano: 16.07.2014 | Komentarze 1


Wstępem:
Po raz kolejny, niespodziewanie mogłem po południu śmignąć tu i tam i oderwać się od obowiązku organizowania dziecku najwspanialszych wakacji / w tym roku / ;) Dziś, zgodnie z maksymą: ,,Najpierw zrobię to ja, a później wy nieśmiali powtórzycie to po mnie" Laurka szalała w miejskiej fontannie, no bo dziś tak gorąco... :) Co ciekawe byłem świadkiem dyskusji Laurki z pewną dziewczynką, która twierdziła, że nie wolno wchodzić do fontanny, bo ktoś tam nasikał... Tymczasem mama owej dziewczynki, zaangażowana była nieprawdopodobnie mocno w dyskusję z koleżanką... Nie muszę chyba wyjaśniać, że ów pomysł z sikami w fontannie pochodził właśnie od mamuśki...  Tak właśnie generuje się kolejne pokolenia... Żałosne i nieprawdopodobne... Wyjaśniwszy Laurze, że mamunia zbywa swoją córkę, bo to wymaga choć odrobiny uwagi bawiliśmy się dalej w najlepsze i co ciekawe stopniowo okazywało się, że i innym dzieciom udało się przekonać swych bojaźliwych rodziców i mogli  ,, tak, jak ta dziewczynka" popluskać się nieco :)




A teraz do rzeczy tylko nieznacznie bardziej rowerowych...

Otóż:
Etap na dziś był, by nie obrażać prawdziwych górali, nieco pagórkowaty. Tak jakoś samoistnie wyszło :) Mijałem wielu rowerzystów, mniej lub bardziej wystrojonych i pozdrawiałem ich wszystkich, bo to podobno taki miły zwyczaj. Okazuje się, że nie zawsze miły, a szkoda...
Kłopot z odpowiedzią na pozdrowienia mają często szosowcy. I tu odkryłem pewien mechanizm: im bardziej zawodowe logo na stroju, tym bardzo często  nieproporcjonalnie niska kultura, czyli jej brak... Dziś właśnie tego doświadczyłem, być może dlatego, że gdy mijałem grupę kilku szosowców,  a tylko dlatego, że gdy dojechałem do nich na tzw bezpieczną odległość  i jechałem tak trochę za nimi miałem uczucie, że to nie moje tempo... A że jeżdżąc nie kalkuluję, tylko zwyczajnie sobie jadę na tyle na ile jestem w stanie, to zacząłem Ich powoli wyprzedzać i jak sądzę naruszyłem tym samym Ich ego, no bo jak to: koleś w stroju za pięć dych, w rozwalonych butach, nawet nie spd, na damskim rowerze z męskim siodełkiem :)  i w śmiesznych niefirmowych okularach może wyprzedzać prawdziwych kolarzy... Ano czasem się to zdarza... :) i to mnie pokrzepiło... Po dłuższej chwili dociskania do oporu, bo  podjąłem rękawicę, a co mi tam :), ja w swoją stronę i prawdziwi kolarze w swoją. Dobrze, że to byli tylko przebierańcy, bo Prawdziwych Kolarzy pewnie nawet bym nie zdążył zauważyć, nie mówiąc o dogonieniu... ;) Czesiek miał jednak rację: dziwny jest ten świat...

No i choć trochę złośliwości żartobliwej:

Może, to przez to, że ręcę mają przyklejone do kierownic klejem do szytek i dlatego nie mogą odpowiedzieć na pozdrowienia...
A może podniesienie ręki zaburza im plan treningowy? Któż to wie? :)

Odrobina ,,górskich" widoków:








Zaczęły mi się podobać podjazdy, jednak nie wiem co zrobić ze zjazdami :) Jakoś dziwacznie wtedy jest. Prędkość na zjazdach szybko mi się znudziła i jedyną atrakcją zjazdów wydaje mi się już tylko wiatr we włosach :)


Nowy dizajn a la Wacky Races :)













Kategoria Do stu, Holownik Race


  • DST 82.10km
  • Czas 02:56
  • VAVG 27.99km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

MRU czy na południe ?

Czwartek, 10 lipca 2014 · dodano: 10.07.2014 | Komentarze 0



Prezent jaki dziś otrzymałem od Żony, to możliwość bezkarnej przejażdżki :) Skorzystałem, bo ile razy można targać wieczorem zabawki z podwórka do domu... :) Wiele razy... ;) Plan od początku wydawał mi się niezmienialny, a jednak. Przez to, że na prom w Pomorsku zeszło sporo czasu,




to postanowiłem, że w Ołoboku ppopstrykam kilka fotek bunkra i wrócę przez Sulechów. . MRUczy czy nie MRUczy ? Takie dziś pytanie...













Ponieważ to kurs Holownikiem, pozwoliłem sobie na szaleństwo jazdy po dziurach między Pomorskiem a Kijami. Kiedyś, a właściwie niedawno lubiłem ten odcinek, bo ruch samochodowy na nim był żaden i dalej taki jest, lecz dziur już chyba nie lubię, bo jakieś takie coraz większe są. Trzęsie jak diabli :)

Trochę statystycznie: Prędkości max nie ma, bo jest jakaś niezwykła w Sports Srackerze... Czara goryczy się przelała i od dziś będę myślał tylko o nowym porządnym dżipiesie, a raczej o dżipiesoliczniku :) A ze względów ideologicznych licznik  tradycyjny do Holownika nie jest przewidziany... Pamięć mam jeszcze jako taką i wiem którędy i dokąd dojechałem :) Ole!

Wracając dopadły mnie chmury i zachody...
















Zasłyszane dawno temu od znajomego bluesmana: Pewnie kolejny jutro znów będzie dzień...







Kategoria Do stu, Holownik Race


  • DST 49.90km
  • Czas 01:50
  • VAVG 27.22km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Drugie śniadanie :)

Środa, 18 czerwca 2014 · dodano: 18.06.2014 | Komentarze 0



Śniadanie na świeżym powietrzu!!! Pogoda fantastyczna: ciepło, słonecznie i mocny , zimny wiatr... Uwielbiam jeździć jak wieje. Silny wiatr cały kał ze łba jest w stanie wywiać :) Ups... Oczywiście na przystanku w Drzonowie należało zrobić flaszkę. Taka tradycja... ;)



Jest humor, jest kręcenie :)

Niebawem obiad, później podwieczorek i kolacja... :) Co za dzień! :)



Ach! Prawie zapomniałem. Dziś prędkości max nie ma bo Sports Sracker przegina ;)  Wprawdzie na jednym ze zjazdów można nieźle dokręcić, ale chyba nie aż tak, a Holownikiem  było by to dość trudne :) Chociaż, kto wie... :) ... Że co? Licznik? Nieee... :) Postanowiłem ekstremalnie odchudzić rower ze zbędnych części. Rozpocząłem od licznika :))





  • DST 54.40km
  • Czas 02:08
  • VAVG 25.50km/h
  • VMAX 50.20km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szklarka Teraphy :)

Poniedziałek, 16 czerwca 2014 · dodano: 16.06.2014 | Komentarze 0

Po wczorajszych wrażeniach dziś miałem serdecznie dość samochodów, stąd relaksacyjna przejażdżka do Szklarki Radnickiej niemal :)




W oczekiwaniu na prom przez Odrę w Pomorsku...



Oder und Oderwald...







A to już Kanał Ołobok zbudowany na potrzeby Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Widok na północ...



... za kilkaset metrów łączy się z Odrą...



Rzeczka Gryżynka przecinająca trasę Świebodzin - Krosno Odrzańskie...



Relaks... :)




Tuż przed skrzyżowaniem z drogą Krosno Odrzańskie - Świebodzin




Lubuskie Mazury :)




Autopromocja :)



Jezioro w Szklarce Radnickiej. W sezonie bywa tam około trzech wędkarzy i może kilkanastu tubylców pluskających się radośnie, a czasem nawet nie :) Tak lubię :)



Przedpołudnie w Kadyksie? ;)



Kategoria Holownik Race


  • DST 648.90km
  • Czas 27:53
  • VAVG 23.27km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Sprzęt Holownik
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świeży jod :)

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 2

Wstępem o danych...
Parametry  tzw. netto przejazdu pojawią się, jak ogarnę niepoprawnie zakończony plik gpx w sport trackerze. Jeśli ktokolwiek tu dotrze :), a będzie w stanie mi pomóc w tej kwestii będę wdzięczny :) Chodzi o prawidłowe zakończenie pliku gpx , którego sam póki co nie jestem w stanie okiełznac...

14.06.2014  Udało mi się jakoś wgrać plik z większą częścią trasy, więc mogę skorygować czas jazdy. Średnia też nieco korzystniejsza, bo to mnie w sumie ciekawiło... Jakoś bardzo dużo postojów miałem. Wprawdzie było cały czas nieśpiesznie, z założeniem by po prostu pojechać i wrócić, jednak gdybym jechał w jakimś wyścigu ( co raczej jest mało prawdopodobne )  to szału pewnie by nie było :) Chyba następny taki trip zrobię Maryśką, bo i lżejsza niewiasta jest, i sztywniejsza, i co najważniejsze: ma licznik :) I może wreszcie zechce mi się przełożyć bagażnik i kawałek sakwy, by dyskretnie ukryć w niej Ekstra Pożywną Odżywkę :) w postaci owsiano - kakaowych kulek mocy by Monique  Diabolique :), które to zrobią ze mnie... Super Koksa :) W sumie nie ma co dramatyzować :) Znowu to zrobiłem, choć tym razem jako wprawkę, bo sprawdzałem co się dzieje w czasie drugiej kręconej nocy z rzędu. Na przykład, czy dziki, które widzę na drodze są prawdziwe, czy może to tylko pędzące stado liści... ;)  Ponieważ, to był pierwszy taki eksperyment, należy zdobyć drugą opinię, by perspektywa była właściwa...


Tradycyjna już niemal przejażdżka po woreczek świeżego jodu:) Tradycyjnie też wycieczka, a raczej przejażdżka ta nie do końca była planowana. Przyczaiwszy w środę, że pogoda może być w weekend  okolicznościowo sprzyjająca, poddałem się magii mej wyobraźni i pomyślałem, że może by tak sprawdzić przed sezonem letnim, czy aby latarnia w Kołobrzegu i jej stan techniczny nie przyczyni się do wielkiej katastrofy budowlanej, do tego w środku sezonu grzewczego, tym samym wywołując wśród przynajmniej setek turystów wiele niezapomnianych wrażeń :) W piątek od ranka oddałem się zwykłym codziennościom, odebrałem holownik z serwisu, bo jego napęd był już co najmniej mocno ( proszę mi wybaczyć określenie ) wydymany... Dalej dzień jak co dzień i spakowawszy  akcesoria... yyy... czyli rower, płyny i jedwabny szal na noc :) oczekiwałem na sygnał do startu. Ponieważ,  wieczór to dla mnie ranek, więc bez sensu było, bym poszedł spać. Spędziwszy nieco romantyczny wieczór z małżonką wyruszyłem około godziny 00.50, a dokładnie jak podaje Sports Tracker o godzinie 00.51 :)

Właściwie już po godzinie zaczęło robić się jaśniej. Być może to był blask bijący od świebodzińskiego Jezusa, ale nie jestem pewien... ;)
Nie takie przecież w życiu człowiek fanty Morgana widywał :)

Tu chwila zadumy i wielkie podniecenie...



bo za chwilę miał pojawić się On:



Wygląda trochę jak lampka solarna w  ogródku, nic specjalnego :)

Początek trasy bardzo przyjemny. Wiatr nie przeszkadzał za bardzo, a i temperatura była przyjazna :)
Poza tym nocą, puste niemal drogi nastrajają mnie dużym spokojem...

A tu już moja ulubiona tablica dylematów :)




Przy tej tablicy bardzo często precyzuję kierunek wyjazdów: dostępne opcje: pięć razy prosto :) i od Międzyrzecza do Gorzowa trzy razy w lewo. Jako bonus, w Międzyrzeczu skręcam czasem w prawo :) To wystarczająca ilość opcji by się nakręcić, a nawet zakręcić czasem ;)
Dodam też, że to już sześć tysięcy pięćset czterdziesta ósma tablica / w tym roku / którą zaliczyłem jako przodownik Rowerowego Klubu Zdobywców Zielonych Tablic Odblaskowych.

Ciągle jechało mi się fajnie, bo to w końcu dopiero początek :)

A kawałek dalej wielka atrakcja turystyczna:



Skwierzyńska fujarka.

Proszę sobie wyobrazić, że zdjęcie w jakości HD kosztowało na pobliskiej tankowni 29.99 zł!!! ;)
Były też tańsze: za złoty dwanaście, a że miało być w niedzielę jeszcze cieplej więc zachowałem grosz na wodę życia :)

Oklepany wschód...



ale nie jestem pewien w którym miejscy się pojawił, bo patrzyłem też dość często na drogę :)

A tu wspaniały Holownik po regeneracji i usportowiony zmysłową przednią owiewką:



Rozwieje wątpliwości: Szczecin mnie nie interesuje rowerowo. Widziałem tam kiedyś latającego pieszego tuż przed śmiercią.
Replay, to nie jest to co mnie kręci :(  Taka trauma...

Szybko powrócę do przyjemnych wrażeń około rowerowych:

To już Lipiany i wątek historyczny:



Ponieważ nie prowadzi mnie za rączkę urządzenie, to wjechałem sobie w nieco odmienną czasoprzestrzeń...




Niestety to zdjęcie zdradza całkowitą mistyfikację mojego tripu...



Niby zdjęcie z rączki, ale to spojrzenie... tak... Chwilę, po tym jak kolesie od świateł, włączyli dwa!!! stadionowe reflektory, aby dawały mocnne i wyraziste cienie ( oczywiście  reflektory diodowe ), a wizażystka - makijażystka wysmarowała mnie mieszaniną soku z buraków i oliwy z ostatniego tłoczenia, bym wyglądał na opalonego i spoconego, owa dama zaczęła się przebierać... No i wyszło, jak wyszło :) Do tego jeszcze ten sports tracker, który nagle zwariował... Podejrzane... :)

Następne zielone tablice do kolekcji. Chociaż nie, te już mam :)



Jeszcze nie zrobiło się tak gorąco jak następnego dnia, choć na nadmorskiej avenue smażyło już dość zacnie.
Dręczące było to tym bardziej, że ta droga do najfajniejszych z rowerowego punktu widzenia nie należy :(




No i mój ulubiony...



choć wcale nie miał być tym razem celem. Jak zwykle: sam nie wiem gdzie dokładnie pojadę, albo gdzie nie dojadę :)








A tak bardzo starałem się obciąć głowę niemieckiemu emerytowi...  ;)









I zagadka: Spał, czy nie spał ?  :)

To już Pustkowo:



Właściwie Pustkowo powinno nosić nazwę Krzyżów, bo cytując pewnego rowerowego poetę: / nic szczególnego / Krzyż też szału nie robi...
Po obiedzie w Starej Kuźni w Trzęsaczu pokręciłem się po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś prysznica, ale ostatecznie, tradycyjnie zresztą, skończyło się na pięciolitrowej bańce wody i gęstych krzakach :)  Prawie jak Mors! :)

Po zatankowaniu wody w sakwy ( wątek arabski ) z wolna ruszyłem do domu:
Perspektywa większego upału dnia następnego naturalnie skorygowała mój trasoplan :) i do domu postanowiłem wracać trasą sentymentalną, czyli drogą którą pokonywałem kilka lat temu o złowieszczej nazwie 666 :) ... tak, tak... to była moja pierwsza szóstka, zrobiona starą poczciwą Meridą vel Silver Arrow:



I jest to jedyny dokument tamtej przejażdżki, co dość jasno ukazuje mój stosunek do tego typu działań :)
 Czasy się zmieniają, wraz z nimi i ja trochę, zwłaszcza, że obecnie dość powszechnym stanem umysłu pośród społeczności jest świętytomaszyzm... Cóż, ograniczone wrażenia smakowe powodowane żywieniem się w mac shitach przekładają się na równie ograniczoną możliwość dopuszczenia istnienia innych wrażeń niż te znane z frytek...  ;)

Odbiłem w Rewalu na Cerkwicę, Gryfice itd...



Stoi przy bandzie lokomotyw a, łój z niej nie spływa i smar z niej spływa, bo dobra to dla mnie jest komitywa... 



Domek na prerii, czy dom na posesji ? Oto jest pytanie! ;)



Aż tu nagle...



Druga noc w ciemnościach nie poszła tak łatwo :) Dość dręczącym uczuciem były fale ciepłego powietrza kłębiące się nad wzniesieniami i przeszywające dreszcze zimności w dolinkach lub na mocno zalesionych fragmentach trasy  :)




Kolejna tablica o niezwykłej wartości kolekcjonerskiej ;) Mam już ich sporo :)



Odcinek z Barlinka do Gorzowa był chyba najcięższy... Raczej nie chyba, tylko na pewno :)  Wilgoć barlineckich pięknych lasów, senność i ogólne zmęczenie nieźle mi umysł sponiewierały... Dopiero wyraźna jasność poranka i rosnąca temperatura przywróciły mi morale do zadowalającego poziomu... Swoją drogą, to przejazd rowerem przez Gorzów Wielkopolski jest nieporozumieniem. Gdyby nie dziury, to asfalt zapadł by się chyba pod ziemię. Tak jest niemal w całym mieście. Masakra... :/ Chyba zdecydowanie milej jedzie się przez Skwierzynę i odbija na Barlinek, lub w prawo na Drezdenko, Choszczno...

Przed Świebodzinem  telefon dzwoni... i ... Sports Sracker się zesrał :( Choć ślad się zapisał, to pozostaje w telefonie jako niezakończony, źle zakończony, czy jakoś tak... Eh...
Na słynnym i legendarnym dla mnie przynajmniej cepeenie w Świebo pożeram dwa lody i wiadro wody, bo piecze już od Gorzowa masakrycznie, choć to jeszcze późny poranek :)


Później gdy słońce wzeszło nie na żarty, znalezienie zacienionego miejsca na postój  było dość trudne :)




Obwodnica Sulechowa...





A jednak się zdarzało znaleźć odrobinę cienia... :)

Wszak nie mogłem doprowadzić do przegrzania rur w Holowniku :)



Chciałem wrócić około południa i niemal się udało :) Dobrze też, że odpuściłem sobie Kołobrzeg, bo jazda przez cały dzień w takim słońcu już przyjemna nie jest i zamienia się raczej w walkę o przetrwanie :) W Międzyrzeczu około godziny dziewiątej było na drogowym termometrze odpowiednio: u góry 30 i na dole 38 stopni ;)  Wprawdzie do wieczora było jeszcze mnóstwo czasu i dotoczył bym się wręcz, jednak uległ bym pewnie cudownej przemianie w grilowanego rowerzystę, co fajne już by nie było...

Statystyki:

Kategoria: solo

Rodzaj roweru: uniwersalny :)

Jedzenie i picie: owszem

Niespodzianki: jedna, guma za Stargardem Szczecińskim. Właściwie sam sobie jestem winien. Nie zakłada się chyba raczej dętek szosowych do innych niż szosowe ;)

Cel wycieczki: bez celu, tak po prostu. Terapia duszy, gdy wiatr duszy w uszy dmie...




I nieco złośliwie, acz ku radości ;)

Czy to mój rekord dystansu  przejechanego non stop? Nie :)
A może dobowy ? Tym bardziej nie :)



Uwaga! :)

Wpis będzie podlegał modyfikacjom jeszcze jakiś czas. Zwłaszcza o ironiczne dygresje dotyczące rowerowego onanizmu jakiemu publicznie się ostatnio oddaję :) Właściwie już nie będzie... Pogodziłem się także z faktem, że nie wiem póki co jak jechałem, kiedy jechałem, a ile nie jechałem :) He,he... :) Już wiem :)