Info
Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.
Znajomi
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2022, Sierpień3 - 6
- 2022, Luty2 - 5
- 2022, Styczeń2 - 5
- 2021, Wrzesień1 - 2
- 2021, Sierpień1 - 2
- 2019, Czerwiec1 - 1
- 2018, Wrzesień1 - 6
- 2018, Czerwiec5 - 25
- 2018, Kwiecień2 - 10
- 2017, Listopad1 - 6
- 2017, Wrzesień2 - 7
- 2017, Sierpień5 - 28
- 2017, Lipiec2 - 6
- 2017, Maj10 - 24
- 2017, Kwiecień9 - 21
- 2017, Marzec5 - 35
- 2017, Luty1 - 1
- 2016, Grudzień1 - 3
- 2016, Listopad5 - 21
- 2016, Październik1 - 8
- 2016, Wrzesień6 - 20
- 2016, Sierpień6 - 36
- 2016, Lipiec12 - 71
- 2016, Czerwiec7 - 32
- 2016, Maj8 - 26
- 2016, Kwiecień7 - 26
- 2016, Marzec4 - 6
- 2016, Luty1 - 1
- 2016, Styczeń3 - 5
- 2015, Grudzień1 - 3
- 2015, Listopad1 - 0
- 2015, Październik2 - 4
- 2015, Wrzesień11 - 22
- 2015, Sierpień21 - 36
- 2015, Lipiec11 - 21
- 2015, Czerwiec5 - 14
- 2015, Maj11 - 6
- 2015, Kwiecień19 - 6
- 2015, Marzec7 - 7
- 2015, Luty9 - 4
- 2015, Styczeń3 - 0
- 2014, Listopad1 - 2
- 2014, Sierpień14 - 1
- 2014, Lipiec26 - 1
- 2014, Czerwiec42 - 3
- 2014, Maj13 - 10
- 2014, Kwiecień12 - 3
- 2014, Marzec10 - 0
- 2014, Luty5 - 0
- 2013, Sierpień3 - 0
- 2013, Lipiec5 - 0
- 2013, Czerwiec1 - 2
- 2013, Maj6 - 0
- 2013, Kwiecień4 - 0
- 2013, Marzec5 - 0
- 2013, Styczeń3 - 0
Merida
Dystans całkowity: | 16933.65 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 606:51 |
Średnia prędkość: | 26.42 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
Suma podjazdów: | 2487 m |
Suma kalorii: | 158 kcal |
Liczba aktywności: | 207 |
Średnio na aktywność: | 81.81 km i 3h 05m |
Więcej statystyk |
- DST 149.38km
- Czas 05:51
- VAVG 25.54km/h
- VMAX 48.70km/h
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Oprócz błękitnego nieba....
Niedziela, 15 lutego 2015 · dodano: 15.02.2015 | Komentarze 0
Oprócz błękitnego nieba... jest jeszcze kilka ważnych historii... a więc nie samym rowerem człowiek żyje :)
Po pierwsze i po ostatnie: bez chęci nic nie kręci! Relacja będzie krótka jak dystans :)
Aktorzy:
1. Nieznanej narodowości obywatelka Mery De A
2. Profesor Jan Wieczny
3. Ja
4. Bliżej niezidentyfikowane postacie i mechanizmy wraz ze zjawiskami im towarzyszacymi
5. Matka Natura
6. Ra
Wszystko zaczęło się o... poranku :)
Jan Wieczny wietrznie podrywał Mery, a ta jakaś dzika chyba jest, bo się nie ugięła. Janek raz z prawej, raz z lewej... nawet z tyłu próbował ją bałamucić. A Ona nic!!! Hyc i zwiewnie mu się wymykała, aż wreszcie Jan spojrzał jej w twarz! A Ona nic, zwolniła i do przodu hyc :)
Scenografia:
Janek Wieczny atakuje wzgórek...
Błękitem począł ją czarować ze stron wszelakich...
Nawet kawały o blondynkach opowiadał, ale Mery ich nie rozumiała... A mi, moja industrialna czapka, aż czoło porysowała, tak mi się micha cieszyła.
Janek, szalał, hulał, aż wreszcie biedaczka wymiękła... :)
Niezbędnik Jana Wiecznego:
1. Dystans i czas z licznika.
2. Żurawinki w woreczku.
3. Migdałki, też w foli.
4. Ciepła kawa oraz promocyjna czekolada w drugim kubku, lecz z innego kawodaja, na stacji benzynowej :)
Odczucia:
Rano był aż jeden stopień, później elektroniczne urządzenie pokazało na wyświetlaczu( odpowiednio od góry) 11,4 i 14,6 stopnia.
Mój nos tego nie potwierdza :) Może, to jakaś inna metoda pomiaru temperatury... Janek Wieczny, to mój kumpel. Często razem jeździmy :)
- DST 42.20km
- Czas 01:34
- VAVG 26.94km/h
- VMAX 39.90km/h
- Temperatura -2.0°C
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Sucha masa!? Co to jest?
Niedziela, 18 stycznia 2015 · dodano: 23.01.2015 | Komentarze 0
Dializy jak już wiem mają swoje dobre, ale też złe strony. Gospodarka wodna... ...i inne tajemne sztuczki. Na rowerze nieco odmienna niż w domu... Może złoty środek? Chyba takiego nie ma...
Przejażdżka z założenia relaksacyjna :) Praktyczny test prawego kolana, uda, miednicy i... prawej ręki. Chyba jestem całkowicie prawym człowieczkiem, choć podobno zgubiłem gdzieś zdrowy rozsądek. Najprawdopodobniej leży obok śmieszki rowerowej i dziobią go wrony, a nawet kruki...
Za nawodnienie posłużyły mi dwa cukierki ssalno-mleczno-śmietankowe, bo i temperatura do pijaństwa nie prowokowała. Było na początku mgliście, nawet bardzo. Bardzo było też przyjemnie, no prawie... ( wąsacz z Sulechowa w starym klekocie wymuszał, lecz nieskutecznie - to dobrze, wystarczy mi przygód...) Pusta droga niemal przez cały czas, i tylko czasem lód w koleinach przypominał mi, że jakikolwiek upadek, czy zderzenie będzie moim ostatnim... Poza tym niezwykła przyjemność sączyła się ze mnie, a radość, że prawa noga ogarnia potęgowała frajdę z jazdy, mimo że dystans żaden, właściwie podrażnił mnie, bo jeśli tylko takie kursy będę mógł wykonywać, to zapiszę się do jakiegoś klubu nordic walk. Martwię się tym, bo nie wiem czy są kijki z gps... :)
A na osłodę Oderwald.
Dla fanatyków statystyk dodam, że zdjęcie zostało wykonane techniką pstryknięcia jednokrotnego, zamierzonego.
Czas od zamiaru do pstryknięcia: 7,00120024 sekundy. Czas został zmierzony zegarem znanej marki.
Więcej grzechów nie pamiętam.
- DST 354.00km
- Czas 15:45
- VAVG 22.48km/h
- VMAX 65.40km/h
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Kolejny Karpacz
Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 11.11.2014 | Komentarze 2
Pewnego razu... :)
...niespodziewanie zadzwonił do mnie Kolega Paweł, z którym jakiś czas temu miałem przyjemność przejechać jego dotychczas najdłuższą trasę. Coś około dwustu sześćdziesięciu kilometrów.
Może coś pojeździmy? O! To jest pomysł! :) (Swoją drogą, jak spoglądam teraz na profil trasy, to kojarzy mi się tylko z jednym ;). Z legowiskiem Wiedźmy Ple Ple z Fraglesów...) Spodziewając się, że ambicje Pawła są nieskończone, wiedziałem, że będzie bardziej niż ostatnio, co bardzo mi odpowiadało, choć mojej kochanej i wspaniałej Żonie ciut mniej ;) Wyboru celu przejażdżki dokonał Paweł, mi zaś pozostało do ustalenia...którędy :) Padło na... Tak, tak... Spodziewałem się Karpacza i przez moment czułem się jak Nostradamus. Czyli nie tak trudno jest być jasnowidzem, jak może się wydawać ;)
Wyjazd ustaliliśmy, po mojej korekcie na niedzielę, godzinę 22.00, więc mój trip rozpoczął się nieco wcześniej, jakieś pół godziny.
Ponieważ w niedzielę, obaj od rana zajmowaliśmy się z radością naszymi rodzinami, to dla sztucznego podwyższenia trudności dodam, że wyjeżdżając byliśmy już od co najmniej dwunastu godzin na nogach - to taka dygresja do amatorów amatorskich zawodów rowerowych, stękających, że lepiej wyruszać rano, albo wcześnie rano - jednak dla mnie nie jest to specjalnym utrudnieniem, przez co nie mogę się rozczulać nad tym, że chciało mi się spać i że było ciężko i takie tam dyrdymały... Nie pierwszej nocy i nie na takiej trasie :)
Na początku buzie nam się nie zamykały :) lecz gdy wilgoć z mgłą do spółki, zaczęły dawać się we znaki, bywało, że panowała cisza :)
Między Szprotawą a Bolesławcem mgiełka z lekka się ożywiła i...Heja!, bawmy się!... :) Szło nam dość żwawo, czasem może za żwawo, a przecież jak mawia poeta: powyżej dwustu, żarty się kończą ;) W związku z tym zasugerowałem, byśmy się nieco wyluzowali, wszak wokoło nie było żadnych kobiet, więc rywalizacja dwóch samców o nie wiadomo co, wydała mi się zupełnie nieuzasadniona :)
Jak się w drodze powrotnej okazało Pawłowi w okolicach Bolesławca, we mgle i przy około pięciu stopniach nie było do śmiechu i zaczynał jak mówił powątpiewać... Jeśli ludzkość przetrwała kryzys kubański, to wilgoć i zimno przy nim jest rozkoszą :) Dał radę i to jest fajne. Ja zaś wiedząc, że gdy robi się jasno i dzień nastaje włącza się we mnie tryb dzienny, który daje super kopa, cierpliwie czekałem na ten moment. Jazda w nocy uczy cierpliwości i pokory... :)
Przed Jelenią Górą był najchłodniejszy fragment naszej ekskursji, ale akurat mnogość podjazdów i... zjazdów dość harmonijnie regulowała naszą ciepłotę, a momentami chłodniotę :) A trakcją jednego ze zjazdów był niewidzialny w świetle tanich lampek, wycięty płat asfaltu :) Ale to przecież nic takiego, że drogowcy zapomnieli załatać kawałek szosy... ;) Rozsypała mi się jedna z tylnych lampek, za to moje pancerne koła po raz kolejny potwierdziły mą prywatnie osobistą teorię, że lekkie kilogramowe komplety kół dla zwykłego rowerzysty, są zbędne, jak jak kijki do nordic walk w rękach gubiących kilogramy ludzi poruszających się w tempie winniczka... :)
W Jeleniej Górze, na stacji paliw, zalałem: najpierw lodowatą kolę, a następnie la caviorrę i na moje jak się miało okazać za czas jakiś nieszczęście Hu. Doga... To był gastro - błąd, i to nie ostatni tej wycieczki. Był później jeszcze mak srak i pseudosok z dyskontuj i kolejny szrot-dog. Nigdy więcej takich specyfików ;) ( a w plecaku miałem przecież magiczne owsiano - miodowe kulki mocy ).
O Karpaczu nie będę się rozpisywał, bo mi się nie chce :) Karpacz jaki jest - każdy widzi :)
...że nie wjechałem do Pana Wanga. albo na Przełęcz Karkonoską? Albo na coś tam jeszcze, nie wyłączając uliczki z tyłu hotelowego molocha, bodaj ulicy Szkolnej? Od mojego pierwszego wyjazdu w góry wogóle minęło około pół roku, tym samym jako, że gen dziadka zobowiązuje i w myśl idei ,, Co!? Ja nie wjadę!?" :) rozczarowałem się dość sążnie... Wprawdzie zemściłem się na podjeździe w Szklarskiej Porębie, który za pierwszym razem ustawił mnie do pionu :), jednak jakiejś ogromnej satysfakcji specjalnie nie poczułem. Może jestem nieczuły, albo zimnym draniem? :) Śmiem twierdzić, że jeżdżenie pod górkę jest miłe, ale mnogość zjazdów to dla mnie lipa. Chyba bardziej mnie kręcą długie podjazdy, takie naprawdę długie... :)
W drodze powrotnej - Karpacz był wszak celem - postój w mak-szicie, który zorał mój żołądek do cna. Oczywiście, że jadam fasty i foody, spijam bakterie koli, ale fasty i foody są domowej, doskonałej roboty mojej kochanej żony, bez różnych dziwnych chemicznych dodatków, a na pewno z ich maksymalnie ograniczoną ilością :) By nie nudzić, przez jakieś pięć dych nie istniałem :) Na jednym z przystanków Paweł zaległ na ławeczce, bo potrzebował kilku minut snu :) Na moje szczęście:) Bo, po jakże powszechnym zabiegu higienicznym, mogłem znowu jechać swobodnie i lekko :) I znowu kilka razy było:,, Piotrek, nie tak szybko" :) A ja obiektywnie rzecz biorąc nie jeżdżę szybko, ani jakimś tam kozakiem też nie jestem, bo... mi się nie chce :). Ot zwykły człeczyna-rowerzyna :)
Ponieważ, jak mi się wydaje, posiadam minimalną ilość kultury społecznej w organizmie, udawało mi się jakoś zwalniać do nie mojego tempa Jako że nie jechałem sam, raczej wypadało :) Po jakimś czasie i Pawłowi bliskość domu dodawać zaczęła skrzydeł, a może to tylko było pragnienie dotarcia do domu, nim gps się rozładuje :) Nie wiadomo, i właściwie obie motywacje są godne pochwały :)
Na koniec sprowokowałem dyskretnie porzebę podjazdu ulicą Kożuchowską, której finał przy byłym browarze był niemal... wyścigowy :)
Fajny, zupełnie nie planowany wyjazd :) Teraz chyba wybiorę się do Karpacza, tylko wtedy gdy spadnie tam śnieg. Martwią mnie tylko zjazdy.. Hm... ;)
Pojawił się też pomysł Pawła - przejażdżki do Zakopanego i z powrotem, z noclegiem. Kupuję tylko dystans, bo nie cierpię zakopiańskiej cepelii... ;)
Fotony:
Mglisty wiadukt nad A4 pod Bolesławcem w drodze do.
Klub Zdobywców Tablic :)
Paweł - Batman? :)
Widoczki z drogi doCieplic
Prawie jak wulkan... ;)
Kominiarka zaadoptowana na czapkę
Rekordzista: Najdłuższy przejechany dystans: około 350 km :) Oł je!!!
Kolekcja z drogi na Karpacz i karpaczański lans:) :
I łamigłówka:
Do każdego z dwóch iglastych, najbardziej widocznych drzew przyporządkowany został jeden rower. Każdy rower posiada właściciela. Zadanie: wskaż brakujący element :)
W drodze powrotnej:
Skałki w Lwówku Śląskim przy niezłej, choć dalekiej od ideału drodze rowerowej :)
Uprzejma informacja dla uprzejmych, ewentualnych czytelników:
Zrezygnowałem z wpisów typu: wyjazd do sklepu, praca, trening itp... I cieszy mnie to niezmiernie :)
- DST 137.20km
- Czas 04:43
- VAVG 29.09km/h
- VMAX 50.80km/h
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Speęd up... Speęd down... :)
Niedziela, 10 sierpnia 2014 · dodano: 10.08.2014 | Komentarze 0
Speęd up:
Obudziłem się tradycyjnie za późno :) Ale za to miałem misję stworzenia porannego śniadania :) po czym pośpiesznie przetarłem Mariannę i ruszyliśmy zrobić zdjęcie Bobru za Krosnem Odrzańskim bez barierek, bo jakoś ciągle mi się nie udawało ;)
I jest! Wreszcie bez barierek:)
Chociaż...
Ups... Znowu... ;)
Zdziwienie mnie nieco ogarnęło, bo na tym postoju wypiłem cały zapas domowego soku, czyli dwa litry naraz... hm...
Ale ta tablica wszystko wyjaśni:
Dobrze, że w tej części trasy wiał bardzo mocny, boczny wiatr, bo możliwe, że ugotowałbym się, zwłaszcza, że większość dzisiejszej przejażdżki miała być w słońcu... Taki pomysł :) Bardzo lubię drogę z Zielonej Góry do Gubinka, nawet jestem w stanie tolerować odcinek do Krosna Odrzańskiego (kierowcy...). bo: jest to droga o dobrej i bardzo dobrej (od Krosna) nawierzchni i fajnie się nią naciera :) i mimo delikatnych podjazdów jest z górki ;) (przynajmniej do mostu na Bobrze)
Speęd down:
Od Krosna do Gubina wiatr chłodził w dalszym ciągu bardzo intensywnie, lecz już nieco bardziej od przodu, w lewe oko dął :)
Żary... tropiku...
Od skrzyżowania na Biecz, Lubsko, wiatr zawiewał, i to bardzo bardziej (to dobrze, bo jechałem teraz pod słońce), ale spryciula atakował mnie prosto w nozdrza :)
Ten fragment drogi jest miły,, ruch znacznie maleje, niestety nawierzchnia aż do Nowogrodu Bobrzańskiego ( z wyjątkiem obwodnicy Lubska ) choć sprawia wrażenie zadowalającej, jest niestety, delikatnie ujmując albańska, co w połączeniu z dzisiejszym wiatrem może nieco irytować. Lecz jest na to sposób: wyluzować i jechać po prostu wolniej, chyba, że stan naszego kręgosłupa jest nam obojętny...
Biecz...
Wielka szkoda, że to ruina... ;(
Na pocieszenie zapełniłem kieszenie śliwkami węgierkami, bo i tak jechałem wolno, pusta droga, więc pożerałem je bezlitośnie. A, że to śliwka wiejska, nie chemiczna, to i nadzienie miała. Tak, różowe robaczki... :) Wszak białko w drodze też się przyda :) Pychota...
Po postoju w Nowogrodzie Bobrzańskim przy wodopoju, było już normalnie, a wiatr owiewał tym razem prawe oczko i uszko :) W międzyczasie, zadzwoniła do mnie przera Żona, bo w domu oberwanie chmury i gradobicie :)
Poczułem skutki tej ulewy zjeżdżając z wilkanowskiej moreny...
Spodziewałem się sporego i miłego ochłodzenia, a tu... Jakbym wjechał na most nad gotującą się w czajniku wodą...
Trochę to niebezpieczne doznanie, bo chwyty i rogi momentalnie zrobiły się mokre, a ręce zaczęły mi się ślizgać. I to wszystko na zjeździe :) Ale co? Ja nie dam rady? ;)
I tak oto kompletnie mokry, bynajmniej nie od deszczu wróciłem radośniejszy do domu :)
A oto prawdy licznikowe, by nie było, że istnieją tylko gówno prawdy...
średnia całości...
Maksymalna...
Czas...
Dystans...
Ronald Regan mawiał, że fakty to bzdury. Więc i ja mam, do tego dwa rodzaje bzdur i jest mi z tym doooobrzeee... :)
Prędkość maksymalną wpisuję z licznika...
- DST 80.00km
- Czas 02:38
- VAVG 30.38km/h
- VMAX 56.70km/h
- Temperatura 27.0°C
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Mroczna przejażdżka
Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 09.08.2014 | Komentarze 0
A było tak fajnie...
Dziś udało mi się przeżyć, bo... bardzo chciałem. I mam nadzieję, że już nie będę musiał jeździć środkiem podwójnej ciągłej, obijając się o samochody, które jechały... w tę samą stronę. Biodra całe :) A,że nie przewróciłem się, to obaj (!!!) , tak po prostu pojechali sobie dalej... A ja? Z nadmiaru wrażeń zrzygałem się serdecznie... Sorry, taki mamy klimat jednak... Za dużo meczetów, to i barbarzyństwa też bezmiar... Jestem chyba dzieckiem szczęścia... :)
Prędkość max z licznika...
- DST 82.70km
- Czas 02:43
- VAVG 30.44km/h
- VMAX 53.40km/h
- Temperatura 27.0°C
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Droga śmierci...
Piątek, 1 sierpnia 2014 · dodano: 01.08.2014 | Komentarze 0
Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło aby pojechać drogą z Zielonej Góry na Krosno Odrzańskie, w Dąbiu na Nowogród Bobrzański i z Nowogrodu, Drogą Śmierci do Zielonej Góry i dalej do domu... W sumie wiem, bo trasa jak lustro niemal, za wyjątkiem odcinka Krosno - Nowogród. Do Krosna jechało się szybko mimo mega dużego ruchu, jednak spokojnie, bo krośnieńskie oszołomy już około dziewiętnastej są kompletnie pijani i zalegają pod elektrycznym grillem w ogrodzie stryja... ;) Średnia, w momencie gdy skręcałem w Dąbiu na Nowogród była taka, jakbym zżarł nieco EPO :) 34km/h To chyba przez to, że dziś potrzebowałem zrzucić balast emocji, bo synio ninio pojechał na pierwsze, porządne, bardzo rokendrolowe wakacje :) A ponieważ doskonale znam zagrożenia tej pięknej, acz niebezpiecznej strony życia, zwłaszcza dla nastolatka, to musiałem wyczyścić łeb z koszmarów... Przy okazji, po drodze porobiłem mikro peleton szosowców zorganizowanych w sklepowy zielonogórski team i jednego samotnika na szosie. Trochę się zdziwiłem, bo albo nie podjęli wyzwania, albo albo... ;) Zaryzykowałem, troszkę się czając, gdy do nich dojeżdżałem, bo wszyscy (sześciu), byli na szosowych rowerach, a moc nawet tak małej grupy może być niewyobrażalna... Ale co mi tam... Przecież ja nie żyję z jeżdżenia na rowerze więc, nawet jak by mnie łyknęli, to dramatu nie ma, zwłaszcza, że znam swoje miejsce w szeregu... Jednak gen dziadka zobowiązuje i nie boję się donkiszotyzmu, tym bardziej, że wiedziałem ile dziś chcę przejechać i jak... A satysfakcja z porobienia bandy szoszonów trekingiem jest wielka. Trochę jednak próbowali, bo przez moment czułem, brzęczenie przełączanych manetek, jednak do zjazdu na Nowogród, to ja rozbijałem powietrze w pył... Szkoda w takich sytuacjach, że nie mam prawdziwego roweru szosowego, bo rozbijałbym owe powietrze w pył bardziej, na miarę ciężaru mojej lewej , bądź prawej nóżki, i szkoda, że w przyszłym roku, też to będzie tylko marzeniem. Nowe pokolenie ma pierszeństwo! :) Gdyby zależało mi na średnich, to nie puściłbym się z Krosna do Nowogrodu, bo tam jest Bogaczów i...
przez całą wioskę, takie oto lubuskie atrakcje... Ale, to dobrze, bo chciałem zbadać nowe opony na takiej nawierzchni, przy ekstremalnym jak dla mnie ciśnieniu dziesięciu atmosfer... Odważyłem się tam jechać maksymalnie piętnaście kilometrów na godzinę, ale tylko przez moment. Z reguły nie przekraczałem dziesięciu... Bogactwem, jakimkolwiek, to biło tam raczej ze dwieście lat temu... Ale, że lubię się dość często na rowerze znurać niemożliwie, to dzięki temu naturalnemu spowolnieniu, mogłem dociągać do końcowej średniej. Dla kompletnie całkowitego amatora rowerowego, to świetna zabawa i... terapia :) The End...
Acha...
P.s.
Unikajcie w tygodniu dróg: Zielona Góra - Krosno Odrzańskie i Zielona Góra - Nowogród Bobrzański. Zwłaszcza tej drugiej. Te drogi dla rowerzystów są bezpieczne tylko w niedziele, do chwili, gdy lokalni pogromcy szos nie ruszą do miacha na lans... Dlaczego? Ano dlatego, że za każdym razem, gdy jadę którąś z tych dróg, mam szansę zostać Aniołem... I mimo to, czasem o tym zapominam, bo dobra nawierzchnia kusi...
- DST 241.60km
- Czas 08:16
- VAVG 29.23km/h
- VMAX 53.70km/h
- Temperatura 29.0°C
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Esej narkotyczny.... :)
Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 26.07.2014 | Komentarze 0
Narkotyczny trip miał odbyć się z samego rana, a nawet z nocy samej. Gdy zegar zadzwonił w środku najwspanialszego snu, okazało się, że jakaś dziwna substancja krąży za oknem bez ustanku zasłaniając widok na wszystko nie wyłączając czubka własnego nosa...
Bezwzględnie wykorzystałem tę rozleniwiającą okoliczność i poszedłem śnić jeszcze :) Wstawszy okazało się, że pora jest już niemal pośniadaniowa i wyprawa do Leśnej siłą rzeczy umarła na czas jakiś...Hm... I co teraz? Krótki strzał tu i ówdzie...
Do Krosna Odrzańskiego pojechałem dołem, czyli do Odry i dalej drogą Świebodzin - Krosno. Trochę wolniejsza, ale za to spokój niebywały na niej jest w soboty. Do Cybinki jakoś tak dziwnie szybko mi się jechało. Czyżby jakiś narkotyczny powiew? Tak... Pyłki trawy próbowały mnie gonić, ale nie dałem się... :)
Pogórze Lubuskie ;)
W Cybince, gdzie nie ma już od dłuższego czasu paskudnych kocich łbów, skręciłem na Rzepin i... narkotyk przestał działać. Nie mogłem już tak zasuwać... Hm... Słabo. Kiedyś kompot miał moc, dziś na rowerze ludożerka popija jakieś izochomiki, draże szczęścia i pastylki odwagi.... Amatorka... :)
Może w Puszczy Rzepińskiej można coś fajnego znaleźć? Zioła, grzyby, maliny wraz z jeżynami i poziomki...:)
Ale to, trzeba było by ruszyć tyłek z roweru w lewo lub w prawo, a nie tak ciągle kręcić. Po grzybach też można się nieźle zakręcić... Albo po poziomkach jak się człowiek zgubi szukając jeszcze borówek. w ciemnym lesie:)
Duet niemożliwy: Marycha w trawie ;)
Ponieważ dziś na niczym mi nie zależało, to z premedytacją wjeżdżałem do mijanych miasteczek, mimo że niektóre z nich miały... yyy... obwodnice :) Ośno Lubuskie w centrum w remoncie. I to jest fajne, bo będzie to niebawem miłe, kameralne miasteczko, choć jeżdżenie rowerami szosowymi nie do końca spełni oczekiwania właścicieli owych rowerów z powodu nadmiaru bruku.
Męcząca jest jazda dwudziestką dwójką, bo jest tam hm... dziwnie nieprzyjemnie. Na całe szczęście od rozjazdu na Gorzów Wlkp ta droga robi się niemal pusta, aż do skrzyżowania ze starą trójką. Dodatkowo ten odcinek ma inny numer. Chyba dwadzieścia cztery. Niestety poprzeczne spękania i ciągła niemal, powolna i utajona wspinaczka potrafi zaskoczyć. Dziś mnie zaskoczyła, bo od Ośna wiało mi w centralny punkt ryja, co z jednej strony jest fajne, bo chłodzi, ale żeby aż tak upierdliwie hamować ambitnego amatora, tak jak dziś? :)
I proszę, znowu narkomańskie naleciałości: Trawa może puścić z torbami nawet Marychę :)
Wspomniane skrzyżowanie starej trójki z drogą na Kostrzyn...
Alkohol, narkotyki i słońce to niebezpieczna mieszanka :) Zwłaszcza nadmiar słońca.
W Międzyrzeczu nieźle się ubawiłem, a zwłaszcza uśmiałem: Choć może to jeszcze nie wygląda na korek, to jednak nim jest :) Na obwodnicy Międzyrzecza pojawił się on nie wiedzieć czemu. Czyżby kierowcy dodają jakichś magicznych specyfików do czynnika chłodzącego w klimatyzacjach swoich aut? Wyprzedzałem ich oczywiście z siłą wodospadu, aż do chwili gdy sam musiałem zmierzyć się z podjazdem na różowy wiadukt nad S3 :) Ciekawostka: Termometr drogowy pokazywał u góry: 29 stopni, a na dole 41... To chyba dlatego było mi dziwnie gorąco. Prawie jak po spirytusie :)
Wiadukt es trójki, gdy obrosną go zielone krzewy ;) ładnie wkomponuje się w otoczenie. Już jest tam niezła jazda i jeszcze można tam mieć nawet niezły film. Tzn nakręcić będzie można takowy...
Mój organizm nie mógł przyjąć więcej białego, bo gorąco... i białe odstąpiłem Maryśce. Cóż za mieszanka! ;)
No i czas na morał, mimo że to nie bajka:
Rowerzysto! Nie bierz narkotyków! One są zbyt piękne... ...a miejsca na podium tylko trzy :)
P.s.
Prędkość maksymalna pochodzi z licznika, ponieważ mój sports dragers na bank coś bierze, bo pokazuje samochodowe prędkości w miejscu gdzie na rowerze było by to baaardzo trudne. No, chyba że z Asterixem... ;)
- DST 42.30km
- Czas 01:27
- VAVG 29.17km/h
- VMAX 51.90km/h
- Temperatura 27.0°C
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Zyklon
Wtorek, 22 lipca 2014 · dodano: 22.07.2014 | Komentarze 0
Nadarzyła się niespodziewana okazja, no to hyc na rower :) W Pomorsku udało mi się zrobić chyba ładne zdjęcie.
Wreszcie jakieś mnie poruszyło... :) Może to przez chmury nad Sulechowem i burze w okolicy. Byłem dziś na skraju takowej, bo wiatr miotał mną nieludzko. Do Sulechowa jazda powyżej trzydziestu kilometrów była nieczęstym zjawiskiem. Zdarzały się momenty po... dwadzieścia km/h :) Ale za to od Sulechowa było już w normie... Wiatr był podobno pomiędzy 50 a 70 km/h. Możliwe, bo koła świszczały, buczały i inne takie ały...
Od wczoraj myślę, że napęd w Maryśce już się kończy... Mimo, że czysty, zgrabny i powabny rzęzić zaczyna nieprzyjemnie. Czas już na wizytę u łańcuchologa...
- DST 50.60km
- Czas 01:44
- VAVG 29.19km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temperatura 25.0°C
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Wieczorny spacer pośród debili...
Poniedziałek, 21 lipca 2014 · dodano: 22.07.2014 | Komentarze 0
Nieśpiesznie przyzwyczajam się do nowych opon. Wrażenia dalej niezmienne: jest zdecydowanie inaczej i mimo ogromnego ciśnienia w kołach, tak jakoś miękko...
Dojrzewam powoli do porządnego światła z przodu, bo dziś jeździłem wolniej w dużym stopniu z powodu marnego oświecenia :) Diody w taniej lampce przeżywają już chyba jesień swą... ...i czasem, a nawet dość często, zastanawiam się jak można z takim badziewiem jeździć... :) Do pewnych prędkości można, później ryzyko wzrasta...
Na jednym ze skrzyżowań ustawiam się mniej więcej około metra od lewej krawędzi pasa, by bezpiecznie ruszyć i by blachoburki nie próbowały wyprzedzać w chwili gdy ruszam. No i to był błąd. Było mi stanąć na środku, bo ćwierć mózg w białym, małym miejskim dostawczaku, na skrzyżowaniu (obaj jechaliśmy prosto) wyprzedzał z mojej prawej strony!!! Mało się nie zesrałem... Boję się takich przygód, bo gdyby coś się wydarzyło, a byłbym w stanie wstać z ulicy, to byłby jeszcze jeden wypadek... Mam nieustającą alergię na debili w samochodach i obawiam się mojej reakcji na bezmyślność półgłówków bez wyobraźni ewidentnie mających w dupie wszystko i wszystkich... Ich szczęście w głupocie polega na tym, że najczęściej beztrosko ( raczej powinno być: z satysfakcją, wszak doskonale wiedzą co z premedytacją robią) jadą dalej, choć nie zawsze, bo czasem spotykamy się na światłach... Dość już mam wyciągania potencjalnych morderców z samochodów przez... szybkę w drzwiach... Nie chciałbym też by moja noga, bez znaczenia która zagościła przez tę szybę w środku... Chyba wolałbym by były połamane... :( Mimo, że wyspałem się, świeci słońce, to nastrój mam delikatnie mówiąc marny... Żeby na nieco ponad pięćdziesięciu kilometrach, trzy razy spotkać Manitou?
Nie za bardzo mnie to kręci...
Jakość zdjęcia marna, ale za to widok kojący...
Jestem widoczny ponad normę, ale co z tego jeśli większość potencjalnych kierowców - morderców jeździ za dnia...
Jak z takim stanem umysłu mam dziś pojechać z dzieckiem nad jezioro? I, że niby nic się nie stało!? Bo, nawet mnie nie drasnęli?
Owszem, zawdzięczam to tylko sobie...
Chciałbym, by samochody poruszały się jak wagoniki linowej kolejki górskiej. Jak któremuś kierowcy nie pasuje tor jazdy i prędkość, to:
1. zrywa się z liny i spada w dół...
2. systemy bezpieczeństwa owijają liną, takiego palanta, dusząc zagrożenie już na etapie początkowym wraz z palantem...
Taki miałem dziś sen...
A w realu:
-Tato, a czy pamiętasz, że dziś jedziemy nad jezioro?
-tak kochanie... Pamiętam...
- DST 15.60km
- Czas 00:32
- VAVG 29.25km/h
- VMAX 52.50km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Niemieckie adidasy :)
Poniedziałek, 14 lipca 2014 · dodano: 15.07.2014 | Komentarze 0
Test nowych opon. Niebieska wkładka działa uspokajająco, choć jeździ się odczuwalnie inaczej. Bardziej komfortowo, bo kauczuk nieźle amortyzuje mimo szosowego ciśnienia ( 10 ) i mam wrażenie, że chyba też odrobinę wolniej... Nowe opony są dwa razy cięższe niż poprzednie :) Poczułem wreszcie jakąś różnicę w wadze po obwodzie koła i zaczynam doceniać jej znaczenie. Doceniam także swój spokój, bo regularne wymiany dętek, to nie dla mnie, a jeździć Maryśką po dziwnych nawierzchniach dość często po prostu muszę... :/
Komary nie pozwoliły mi podumać nad Odrą...
Ponieważ w Meridzie nie mam od jakiegoś czasu opon z paskami odblaskowymi, postanowiłem lekko ją doświetlić folią odblaskową wysępioną z zakładu produkującego znaki drogowe :) Yyyy... Estetyka? Nie, nie o to mi chodziło...