Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Walery.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

pięćset plus

Dystans całkowity:512.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:512.90 km
Więcej statystyk
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piękny Zachód

Sobota, 9 czerwca 2018 · dodano: 12.06.2018 | Komentarze 11


Co? Jak? Po co?

Piękny Zachód - dystans dla cipek :)

W typowy dla mnie sposób: solo... Solo to solo, nie takie tam solo w trójkę, albo z kolegami bo sam się boję... Solo szlachetne :)

Potrzebowałem kwalifikacji ;) ( to je zrobiłem) 


Sprzęt:

Merida Crossway 200 D
Opony Schwalbe Durano Plus 700-28
Elektrownia: chińska lampka o mocy radzieckiej bomby atomowej wraz ze stosownym zasilaniem .
Supermarketowy kask, do tego czarny. Jeszcze nie milkną echa moich przekleństw na okoliczność  koloru ;) Ale lans nie zna litości :)
Strój: jak na zdjęciu, plus supermarketowa wiatrówka ultra light (!!!) (przecież poszedłem na rower a nie do przymierzalni w sklepie odzieżowym).
Rozwieję podejrzenia o to, że jestem idiotą - trochę gór w nocy, przewidywany i faktycznie padający deszcz - folię NRC także miałem.
Znalem prognozy pogody, znam siebie, więc się nie stresowałem - nie chciało mi się schudnąć, to gdzieś musiałem urwać nieco z wagi :)

Przygotowanie sprzętu:

Zalałem brudny łańcuch zielonym finiszlajnem, bo lubię jak jest cicho pod nogą, choć niekoniecznie czysto ;) Ramę wytarłem płynem do czyszczenia szyb w nadziei, że choć trochę będzie wyglądała na karbon :) 

No i teraz najważniejsze: wrażenia, refleksje, komentarz...

To był mój pierwszy w życiu  maraton, gdzie trzeba było się ścigać ;) No to się ścigałem, sam ze sobą. Na tyle skutecznie, że motocyklowy sędzia podjechał do mnie ( ponieważ formalnie jestem świeżakiem) i zasugerował abym zwolnił, bo nie dojadę :) Takie sytuacje zdarzają się w przyrodzie, lecz jak już idę pojeździć, to po to by dojechać tam gdzie zaplanowałem ;) 

Znane mi są także historie jak to na wyścigu amatorów amatorzy oszukują się wzajemnie i nie przestrzegają zasad... Faktycznie! To jest prawda! Koleś z solo jedzie we trzech od startu do mety... Żenada... Albo tata przyjeżdża do synów by ich poholować... Cieszy się przy tym, że nie ma lokalizatora i nie będzie go widać... Popelina!!! 

Kategorie: są różne po to by każdy mógł wybrać coś dla siebie. I bardzo dobrze, ale należy przestrzegać zasad danej kategorii :)
Wybrałem solo, bo zwyczajnie tak mi pasuje, pragnąłem zmagać się sam ze sobą. Żartobliwy podział dystansu: mega, giga i dla cipek, winien funkcjonować raczej w odniesieniu do kategorii To właśnie open jest dla cipek :) Cyrk jaki widywałem na trasie kojarzy mi się jedynie z piknikiem parafialnym, gdzie nikt nie wie co będzie i o której godzinie...

Wyruszyłem o 8.45  Do Kożuchowa jechało się idealnie i bardzo żwawo ;) Był wiatr w oko i dość ciepło. Na pierwszym punkcie kontrolnym zupka warzywna i chyba bezmięsna, co akurat mi bardzo pasowało :) Tankowanie bidonów i w stronę Bolesławca … 
Po drodze były mijanki i ściganki i za Bolesławcem dojechałem do grupki młodzieńców na fajnych kolarkach. Nie rozumiem jak można na takich fajnych rowerach toczyć się na wyścigu 25km/h. Nie rozumiem... 

Do Złotoryi jechał mi się fajnie, choć było już gorąco a wiatr, dość mocny chłodził tylko od przodu :)
Później trochę popadało.. Nic poważnego, zwykły czerwcowy deszcz. Ucieszyłem się, bo to zawsze jakieś dodatkowe chłodzenie :)





Za punktem kontrolnym w Kaczorowie, fajna  krótka ścianka (?)
Do Karpacza dojechałem mokry i długo za długo siedziałem w karczmie zastanawiając się co dalej:  obserwować piknik, czy ruszać w stronę Świeradowa. Ponieważ nic nie dałem na przepak, byłem w ciężkim szoku jak dużo niepotrzebnych rzeczy ludzie zabierają na wyścig. Na jednodniówkę, nawet z załamaniem pogody, to duża przesada, wręcz przegięcie...





Góry przejechałem w bardzo mizernym stylu i na tym określeniu poprzestanę ;)
Na Orlenie w Świeradowie spiłem kawę, przy okazji obserwując świt i ruszyłem żwawo w stronę Leśnej. Starałem się ujechać jak najwięcej, nim ponownie zrobi się gorąco i mój czarny kask da mi popalić... ;)





A w Świebodzinie tuż przed metą ponownie deszczyk. To, to ja lubię :)

Koniec weny, koniec opisu...




A jednak nie... :) Po porannej kawie przyszła niespodziewana chęć ;)

Co do gór, to przecież wiele razy w nie jeździłem (w tym roku), specjalnie po to by poćwiczyć ( Miedzianka, Okraj, Rędzińska, Karkonoska i ich okolice), ale na Piastowskiej vel Górnej  w Szklarskiej Porębie poległem niepyszny, choć porażająca nachyleniem to ona nie jest. Bardzo mi ten podjazd nie pasuje. ;) W pojedynku : moje Ego vs. Ów Podjazd przegrywam 1:4  ;) Wjechałem tam tylko raz i do tego na świeżo :)



Kompletnym zaskoczeniem okazało się dla mnie to, że w nocy przysypiałem!!! To zaskoczenie całkowite, bezwzględnie masakrujące moje Ego. Nieskromnie napiszę, że bardzo dobrze radzę sobie z niespaniem, w końcu doświadczenie w tej materii mam ogromne ;)
Na chłodno ustaliłem przyczynę: od końcówki kwietnia do maratonu sypiałem niedbale, w przeddzień, a właściwie w dzień maratonu spałem dwie godziny. Dołożywszy jeszcze emocje związane z Ostatnim Tchnieniem mojego Ojca ( najwspanialszego kibica) wszystko staje się jasne... Roztwór przenasycony… ;) Na zjeździe z Karpacza wielokrotnie nawiązywałem kontakt z poboczem, aż wreszcie wpadłem na pomysł by zacisnąć dłonie na hamulcach i toczyć się do wypłaszczenia  możliwie bezpiecznie... ;) Od Zakrętu Śmierci do Świeradowa było podobnie, choć pojawił się misytyczny dresczyk emocji paranormalnych: przysypiając, zjeżdżałem tylko w lewo i zawsze gdy mijałem szumiący strumyk :)  Duch Gór czy jaki Diabeł??? Na Orlenie w Świeradowie dostrzegłem świt siedzący na krawężniku, więc  odczułem ogromną ulgę: mój umysł wchodził w tryb Go Ride! :)  Ta sytuacja kompletnie mnie zaskoczyła, efekt kumulacji wszystkich nieprzespanych nocy zadziałał porażająco skutecznie, więc będę się temu zjawisku bacznie przyglądał i wyciągnę wnioski stosowne dla konieczności zażegnania takich przygód...



Między Leśną a Iłową nie mijałem żadnego Zawodnika, więc wpadłem w depresję, myśląc że na zjazdach wszyscy mnie wyprzedzili i jadę ostatni :) Na szczęście nie :) W Iłowej na punkcie kontrolnym znowu grupa piknikersów zamulała otoczenie. Dolałem wody, pobrałem wafelki, podbiłem Ken Kartę i pojechałem dalej. Solo to solo, więc nie wdawałem się w dyskusje o wyższości Srama nad Szitmano. Dzikus jestem i jest mi z tym dobrze ;) Dwóch z tel grupki, dojechało mnie dopiero za Żarami na drodze do Lubska. Byli dość zdziwieni, że dopiero tam ;) Byli też nieco wypompowani, lecz ja bardziej ;) Pojechali więc do przodu coś tam pomrukując - ja nawet nie odburknąłem... :)

W Lubsku nie chciało mi się zjeżdżać na Orlen po wodę i to był błąd. Czy kiedykolwiek zapanuję nad moim lenistwem??? :)
Od Lubska do Krosna Odrzańskiego jechałem więc bez wody. Było już nieprzyjemnie ciepło, niemal bez cienia. Musiałem mocno zwolnić by się nie zagotować ;) W Dychowie napojony najedzony, ruszyłem dalej, do Krosna, gdzie na punkcie kontrolnym zjadłem chyba gulasz, czy też coś zupomięsnego w misce.  Zalałem bidony (który to już raz!) i bez zbytniego ociągania ruszyłem w stronę Świebodzina. Przed Niesulicami spadł mały deszczyk, w sam raz by na metę wjechać nieco odświeżonym :)

Organizacyjnie niemal wszystko mi się podobało:) Może z wyjątkiem amatorki podczas odprawy technicznej: warto zainwestować w mikrofon, kabelek, i mobilne nagłośnienie, by zawodnicy dobrze słyszeli, co Orgowie mają do powiedzenie. Niby  drobiazg, szczegół, ale jakże podnoszący komfort odprawy! Nie interesowały mnie zasłyszane komentarze maratonowych wyjadaczy, że ktoś na czymś przycina, żydzi i inne takie :) Nie ma przecież obowiązku jeżdżenia tam gdzie coś komuś nie pasuje :) Wraz z decyzją o starcie, przyjmujemy warunki i  bawimy się na całego :) Bo o to chyba chodzi. Ale jeśli komuś ego obrosło mózg.. Cóż... Natura zna takie przypadki...

Na mecie powitał mnie serdecznie Sedzia Mety Oskar Szproch i Tomek Ignasiak, pogadaliśmy radośnie o... oponach Schwalbe :)))) i o 750/24h w Puławach i innych takich dyrdymałach :))))  Oskar uśmiechnął się serdecznie, gdy żegnając się stwierdziłem, że teraz będę musiał poświęcić 30 godzin i 2 minuty non stop dla Rodziny :) Tak, tak... Tylko harmonia daje mi możliwość kompletnego niezakłóconego przeżywania życia. Tak, to ja lubię!






  • DST 512.90km
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

KMR, czyli poszukiwanie jajek z dwoma żółtkami. Triada - danie główne.

Sobota, 1 sierpnia 2015 · dodano: 04.08.2015 | Komentarze 5



Gwoli wyjaśnienia: To jest oficjalny(?) ślad trasy maratonu. Być może były jakieś drobne korekty, lecz na tyle dla mnie nieistotne, iż nie śmiem kruszyć kopii o 732 metry, w tę, czy też w inną stronę...


Do rzeczy:

1. To był mój pierwszy raz w dużej grupie... Bałem się dość intensywnie, bo nie znałem zupełnie specyfiki takiej jazdy. Jak należy się zachować, a jak nie. Czytanie o tym to jak...:( tak, tak Elizium :) ) tańczenie na temat architektury.  Do Kórnika dotarłem po południu, zalogowałem się w rowerowni i nieśmiało (bardzo) wygrzewałem się w drugim rzędzie przy ognisku :)



Ludożerka, okazała się być bandą sympatycznych i jeszcze bardziej sympatycznych zakręconych mniej lub bardziej ludzików. To mnie ośmielało, lecz ja dzikus jetem, więc trwało to dłuuuugo..., bo aż do następnego dnia ;)

Zdecydowałem się na udział w takiej rowerowej uroczystości, bo: blisko, z ciekawości jak to będzie i z chęci poznania ludzi o których dotychczas tylko czytałem. Wirtualna znajomość jest jednak dla mnie nieco ułomna.
Serdecznie i z wdzięcznością dziękuję za tę przygodę Organizatorom: Krzysztofowi( Elizium), a także tym spośród nich, którzy byli niewidzialni. Chylę czoła, przed Kotem, Wilkiem i Tomkiem, za konsekwentną realizację koncepcji tego maratonu, czyli jazdę wspólnymi siłami, ze wsparciem dla tych którym zły duszek szeptał: odpuść, jesteś już zmęczony(a),  po co masz jechać do końca... Tak to sobie wyobrażałem, i tak też było. Razem. To niezwykłe. Nie wiem co napisać o przebiegu maratonu, bowiem interesuje mnie zazwyczaj samo kręcenie, nie zaś analizowanie, co, gdzie, na którym kilometrze... Nie umiem tak... Wolę czerpać przyjemność z samej jazdy niż pławić się, chełpić się cyferkami...Jedno jest pewne: Bardzo miło gawędziło mi się z Emesem, Keto, Kahą ( choć chyba tylko chwilę), Jubudubul, także często mnie zagadywał, choć ja, nie wiem czemu akurat średnio rozmowny byłem ;)

Z przygód moich własnych godnym odnotowania jest fakt, że jakieś piętnaście kilo przed Chodzieżą, otrzymałem się sygnał od matki natury, że na pobliskim leśnym parkingu rośnie mech, i że to może mnie zainteresować. Skusiłem się :) Mech faktycznie był wyjątkowy i dość długo mu się przyglądałem. Ale, zaraz, zaraz... przecież trzeba jechać dalej :)  No i w panice ruszyłem, by dogonić grupę :) W Chodzieży szybki telefon i konsultacja z rmk ( dziękuję!), czy na pewno, ale tak na pewno dobrze jadę( nie miałem gps, tylko papierowe zapiski). Okazało się, że zapiski są godne wypasionego garmina, więc za jakiś czas dołączyłem do peletonu:) Uff... Pozwalam sobie zamieścić zdjęcia nie mojego autorstwa i mam nadzieją, że nikomu tym samym kolca w oponę nie wbijam:)



Przed startem na rynku w Kórniku



Gdzieś w trasie ( dzięki uprzejmości Trollkinga, już wiem: czewo dymasz stare... Ups... ;))) Dymaczewo Stare :)  )



Pierwszy postój w Grodzisku Wlkp.



Chyba jedyna guma na maratonie, okazją do chwili relaksu...



Micha się cieszy... :)



Choć kilkanaście godzin później  morda jak prawie po połówce :))))



Fantastyczne barierki... ;)




O poranku w Śremie





Remont za Czarnkowem




Razem, to razem, nie inaczej.:)



Po wręczeniu okolicznościowych medali...



Jeść, pić ....




Nie ma w tym krzty nieskromności,. Zaiste król imprezy i moc doświadczenia w jednej osobie.




Postój w Piotrowie i przepyszny makaron, nawet był, lub miał być w wersji wege :)



I jeden z tych niewidzialnych, którzy nas wspierali.



Brama, jako idealna linia mety :)



Sieraków



Dobrze jest znać właściwe miejsce w szeregu...



Ups... :) To znowu start :)




Przez pola i szutry....




Zjazdy i górki....



Z medalem na klacie :)

Wielki szacun, szczególnie dla Kahy, ogólnie dla dziewczyn i mniej lub bardziej emtebowców.  I choć w grupie jest wyraźnie inaczej niż solo, to jedno jest pewne: Pińćset, to zawsze jest pińćset.  To nie podlega dyskusji, bo nie tańczy się na temat architektury...
Było mi dobrze, chciałem tego, miałem nadzieję, że tak będzie i tak było!!! Jestem przeszczęśliwy :)

I na koniec ( także nie moje wideło) z naszych harców wokół Kórnika