Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Walery z miasteczka Zielona Góra. Mam przejechane 23558.70 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.76 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2487 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Walery.bikestats.pl
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdy braknie dwóch minut...

Czwartek, 4 sierpnia 2016 · dodano: 04.08.2016 | Komentarze 2

Trasa: Łężyca - Wysokie - Czerwieńsk - Nietków - Leśniów Wielki - Drzonów - Buchałów - Słone - obwodnicą i Trasą Północną do Łężycy.

Dystans: nie więcej niż 50km

Trochę źle obliczyłem nadejście burzy i dwie minuty przed drzwiami domu zlało mnie porządnie... :) 



Tuż przed Wysokim




Porządna, przedwojenna droga z Wysokiego do Czerwieńska...





Podjazd za Nietkowem...





Muzeum w Drzonowie.





A korciło mnie jeszcze, by wjechać do Wilkanowa ;)  I bez tego zabrakło chwili by suchym wejść do domu :)







  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaleka trip

Wtorek, 2 sierpnia 2016 · dodano: 03.08.2016 | Komentarze 3

No tak... 

Żona, w niedzielę wieczorem:
- No to jak już wróciłeś, to może pojedziemy jutro na ognisko nad Odrę?
- Ale przecież nie mogę chodzić!
- Ale dojechać do domu, to dałeś radę...
- ... :)))))

Po powrocie, dnia następnego konieczny był przejazd rehabilitacyjny.

Trasa niezbyt szalona, właściwie zwykła, przecież jeździć mogę. Dziwne, bo  chodzić nie bardzo ;)

Łężyca - Zielona Góra, Trasa Północna - Krosno Odrzańskie - Skąpe - Sulechów - Cigacice - Zielona Góra - Łężyca

Dystans: około 100 km

Lekko deszczowo i chmurnie, lecz ciepło.



Trasa Północna wieczorową porą...



Jeździć mogę :) Chodzić, ciągle jeszcze niezbyt sprawnie... Najgorzej idzie mi wsiadanie na rower :))))) 
A jedna z nóżek wygląda tak:



I tak:



Jest coraz lepiej :) Widać napromieniowanie na Miedzianej Górze swoje robi :)))))




Kategoria Do stu, Merida


  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cycuch Janowicki i Bojan Toporek

Sobota, 30 lipca 2016 · dodano: 09.08.2016 | Komentarze 10


Trasa: Łężyca - Zielona Góra - Zatonie - Studzieniec -  Mirocin Dolny - Kożuchów - Szprotawa - Leszno Górne - Trzebień - Bolesławiec - Brunów - Lwówek Śląski - Pławna Dolna - Golejów - Pasiecznik - Barcinek - Rybnica - Jelenia Góra ( zjazd z 3 przy stacji BP, ul. Mostowa, Os. Robotnicze, Drzymały, Wincentego Pola, za Orlenem w Łomnicką -  Wojanów - Bobrów - przy Karczmie Sądowej w prawo przez Bóbr - pałac Bobrów, Castle Boberstein,  w Trzcińsku w lewo mostkiem przez Bóbr, obok kościoła, w prawo przez mostek na Bobrze do ul 1 Maja, pałacyk Trzcińsko - Janowice Wielkie, do ul Kolejowej, w prawo :) - Miedzianka - Orlinek - Przybkowice - Marciszów - Kamienna Góra - Szarocin - Ogorzelec - Kowary (ul. Kamiennogórska) Kostrzyca - Mysłakowice - Jelenia Góra(ul.Sudecka,w lewo-w  Bankową, Jana III Sobieskiego, Podwale, Mostowa :), w lewo do 3 - Aleja JP2, na rondzie w prawo na 30 )  - Lwówek Śląski - Bolesławiec - Szprotawa - Kożuchów - Zatonie - Zielona Góra - Łężyca

Wpis w trakcie zmyślania... :) 
Z całą pewnością będzie zawierał słowa powszechnie uważane, a także te, na które trzeba uważać...

Trakt zmyślania zakorkowany, czyli kankana czas zacząć ;)

Ta dyskretna przejażdżka, pojawiła się w moim życiu zupełnie niespodziewanie, choć w głębi serca tkwiła z dawien pradawien... Początków tejże należy szukać w ukrytym pięknie ulicy Piastowskiej w... Szklarskiej Porębie :), którą to ulicę miło ;) wspominam. To tam po raz pierwszy zaliczyłem glebę jadąc pod górkę :)  Nie sztuką jest wyłożyć się na zjeździe, przy osiemdziesięciu kilometrach na godzinę. Zrobić to, pod górkę to już wyższa szkoła... :) Oczywiście wolno kiełkująca ma miłość do podjeżdżania, także przyczyniła się do tej krótkiej w sumie wycieczki po coś. Po co? Po piwo, a raczej dwa. I tu pojawi się kolejny powód, a jak nie wyleczę lewej nóżki, to powód będzie pozwanym, który miał wpływ na to, że zamiast po świeży jod, pojechałem po browara, do browaru. Tym powodem, była konsekwentna i długotrwała prowokacja Trollkinga :) Na potrzeby opowieści, będzie występował w dalszej części jako Herr Cycuch Janowicki, sobie zaś nadam pseudonim Bojan Toporek :)  Naznaczenie to ma sens, którego wypadało by doszukać się w ramach zaangażowania emocjonalnego w przygody bohaterów. Sens geograficzny i ... korzenny. Z tą korzennością, to nie jestem w pełni  doinformowany i potraktuję wątek korzeni w odniesieniu do mnie samego, a tylko w części do Herr Cycucha  ;)

Dodatkowym bodźcem, który dopingował mnie do tej przejażdżki był TCR.  Ponieważ postanowiłem wirtualnie kibicować, to by lepiej wczuć się w klimat wyścigu, pomyślałem, że gdy ujadę się w górach(?), zaliczę choć jedną glebę i przejadę połowę trasy z kontuzją i chociaż czterdzieści kilometrów w ulewie, to fajniej będzie mi się kibicowało. To działa. Miałem zupełnie inne spojrzenie na wyścig po powrocie do domu :)  Jeśli w ogóle można w ten sposób określić, to owe spojrzenie było odrobinę bliższe temu co mogli odczuwać startujący w TCR zawodnicy. 

Do rzeczy:

Wyruszyłem wieczorową porą, tradycyjnie niezgodnie z planem, choć tym razem poślizg wynosił tylko osiemnaście minut - 22.18 w sobotę. Przez miasto jechałem spokojnie, na krótko, bo ciepło było (około 16 stopni) Przezornie zabrałem ze sobą długą bluzę i nogawki na wypadek jakiegoś lokalnego załamania pogody, którego najbardziej oczekiwałem za Jelenią Górą.  Na początek tuż za rondem Raculsko - Zatońsko - Kiełpińsko - Drzonkowskim wałnąłem sobie fotę  w cieniu drogi którą jechałem. 



Wprawdzie zupełnie nie miałem na to focenie ochoty, to dla dokumentacji przejażdżki było to dość istotne: jechałem bez GPS i właściwie bez licznika, choć ów, na kierownicy dyndał sobie wyświetlając od czasu do czasu COŚ...



To ostateczny dowód na to, że to ja...

W przeddzień przejażdżki, w piątek o 22.00 startował TCR i oczywiście musiałem kibicować od startu do późnych godzin nocno - popołudniowych. Poszedłem spać około 16.30 w nocy, po czym, po odpowiedniej reprymendzie Żony wybudziłem się w sam raz by zdążyć jeszcze na targ warzywny, bo dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie wtedy gdy mam ochotę kibicować, czyli nic nie robić, mojej Żonie do szczęścia potrzeba wspomnianych warzyw, pieczywa z ulubionej piekarni, a przede wszystkim kawy o poranku. I jak tu być zaangażowanym kibicem w takich niesprzyjających okolicznościach? :)))))

Do Kożuchowa nic się nie wydarzyło... Coś tam kropiło, ale to na pewno nie był deszcz :)


 
Tuż przed podjazdem zachciało mi się pić... ( a browar tak daleko ;) ) Przy okazji pstryk...
W Szprotawie nuda, to nie stawałem, bo i jeszcze przypadkowo z tubylcami się zadam i awantura gotowa - piątek, piątek... :))))
Tak sobie jechałem, jechałem, aż przed Kozłowem poczułem, że jednak założę bluzę, bo od Szprotawy lekko mżyło... Przy okazji pożarłem kabanosy i bułki... Miały mi starczyć do Jeleniej Góry, ale smakowały, to zjadłem wszystko z wyjątkiem jednej bułki :)




Przed Bolesławcem nad A4, znowu było mi ciepło... Może to przez lampy uliczne i neony stacji benzynowych...




Marianna, po tuningu odblaskowym może być ujeżdżana w nocy nawet bez świateł. Jest jak choinka. Choinka, to mało powiedziane. Jest jak najjaśniejsza choinka :)



Ciepło się temu misiu zrobiło, rozpinałem się coraz bardziej i już w samym Bolesławcu  jechałem ponownie na krótko...



O, przy tym znaku misiu się rozbierał... Właściwie, to mogłem przepękać te pół godziny, bo więcej czasu i energii poświęciłem na przebieranie niż straciłem w wyniku lekkiego wychłodzenia...



Dalej także niewiele się działo, bo noc jeszcze, a piątkowe pijaczki już dawno zarzygane spały po kątach...



Pałac Brunów herbu sztućce i leżanka...

W Lwówku Śląskim, wreszcie wpadłem na pomysł, by może jednak zobaczyć jak wygląda rynek :) Nie żałuję decyzji, choć trochę żałuję... :) Socjalistyczne pawilony kilkanaście metrów od bardzo zabytkowych budowli są po prostu niesmaczne, ale nie ma się co dziwić. W końcu to Lwówek, to nic że Śląski...  Niechże lwów będzie we Lwowie, a Śląsk Śląskiem. Bo to trochę tak, jakby pomieszać mydło z miodem i twierdzić, że ma właściwości regenerujące z zewnątrz i wewnątrz... Fuj...



Tablicę informacyjną jakiś pajac oderwał, lecz tylko tę po polsku spisaną. Czeskiego nie rozumiał, to bał się pewnie i na szczęście zostawił...Możliwe, że wnuk prawdziwego lwowiaka...






Uwielbiam takie budowle, zwłaszcza takie drzwi. Ciekawość moja wsparta działami wyobraźni, rozwala tajemnice wnętrza w pył, który wciągam niczym tabakę...



W Pławnej nocą przez drogę przebiegł mi taki jeleń... Cytując pewnego aktora: Mają rozmach skurwysyny... :))))))))
Kawałek wcześniej mroczne zamczysko wyobraźni :)



A jeszcze dalej moja ulubiona na tej trasie atrakcja :)



Tym razem podszedłem bliżej, by dostrzec datę: 1719...Coś tam jeszcze było napisane, ale zostawiłem sobie przyjemność odszyfrowywania na następny raz :)



Wgramoliwszy się nieśpiesznie pod górkę za Pławną, tak się rozmarzyłem porankiem, że ze wzruszenia zjadłem ostatnią bułkę :))))))



Pobuszowaliśmy z Marianną w zbożu...



...i zadowolenie na gębie jak ta lala... :)



Od tego miejsca czekały na mnie zjazdy, a tylko czasem podjazdy :) Aż do 30 w Pasiecznikach...




Ruch na trzydziestce był dziwnie duży, wobec tego zdziwiłem się bardzo ;)





Na samym szczycie :) Dumny i blady: Bojan Toporek





I teraz się zacznie... Ty Cycuchu Janowicki! Ty, Ty, Ty... Wołku! :)))) Jak mogłeś prawdziwego Bojana wpuścić na taką minę!? Że niby tylko lubuskie z bruku słynie? O, nie! Nie tylko! :))) Aż mnie toporek bojanowski zadzwonił ze złości w trzewiach... :)



I jeszcze, ta nazwa: ulica Drzymały! Żaden prawdziwy bojan, a zwłaszcza toporek nie przejdzie obojętnie wobec powyższych okoliczności :)



Na dowód poniżenia Wielkiego Polanina (1.89m, 97kg ) na  nawierzchni niemiłej, to oto zdjęcie przedstawiam...



Z rozpaczy, aż na główkę chciałem skoczyć z Łomnickiej ulicy do kanału, ale wody w nim niet... ;)



To ciągle jeszcze nie góry...



Przez chwilę miałem wrażenie, że na tym moście stoi Rudy 102... 



To zdjęcie (powyżej), podoba mi się najbardziej... Taka historia znikania...



Pałac w Łomnicy - bardzo ładny park, objechałem go także z drugiej strony i jest niezły. Bardzo niezły. Mimo upływu czasu - stylowy i z charakterem.



Tanio potnę to zdjęcie na 3000 elementów jakiemuś miłośnikowi puzzli ;)



Tak, tak... Szklane oczka... Trudno by były inne, jak od półtorej nocy nie zmrużyły się...

Pałac w Wojanowie przemilczę, bo mierzi mnie przerabianie zabytków na centra konferencyjno - biesiadne. Żenada, jakich w dzisiejszych czasach wiele. A materia tego obiektu ma bardzo duży potencjał. Może to Lwówek Wojanowski jest, a nie Schyldauwe. Coś mi się zdaje, że gdyby tak nazywała się ta miejscowość, a nawet niechby był to Szydłów, to pałac lśniłby w okolicy, że hej... ;)

Za to Bobrów zbiera u mnie niemal najwyższe noty. Nic więcej nie napiszę, bo byłbym nieobiektywny. Dodam tylko, że to wspaniale miejsce...






Ale najlepsze czai się po prawej stronie tego pałacu ;) Jednak ze względu na cygański kicz trącący z tegoż najlepszego nie zamieszczę zdjęć. Kicz, nawet starodawny, to jednak dalej kicz.



Bujałem się tak powoli wzdłuż Bobru, raz z lewej, raz z prawej jego strony. Dzięki uprzejmości Trollkinga vel Cycuch Janowicki, a zwłaszcza stworzonej specjalnie dla mnie mapie ( za co serdecznie Ci dziękuję), kilka rzeczy, zjawisk i innych takich zobaczyłem, a innych nie ;) Jedno jest pewne: jadąc wzdłuż rzeki na pewno nie zginę, nawet jeśli pojadę jakiś kawałek po swojemu :)



Te dwie niepozorne jamy, to numer trzy tej przejażdżki Waliło z nich taką przedziwną spalenizną, że aż stanąłem i zaglądałem o co komą. Obecnie są chyba garażem, ale kiedyś mogły to być piece... Hm... Sprawdzę to. Bo może jest to siedziba jakiegoś karkonoskiego diabła ;)



Trzcińsko i pałacyk, chyba myśliwski. Taki zwykły, jakich wiele... Bardziej mnie kręciły te piwnice... Więcej w nich emocji.
Gdy dojechałem do Janowic Wielkich, nieco na przekór inaczej niż wskazówki Cycucha Janowickiego, a trochę z powodu objazdów w Trzcińsku(?), które spowodowane były remontem drogi błyskawicznie zrozumiałem dlaczego młodzież wieje stamtąd gdziekolwiek. Janowice Wielkie, to jakby ichniejsza wersja popegeerowskiej wioski  z wszelkimi konsekwencjami z tego faktu płynacymi :( Pod Dino byłem za pięć ósma. Pewnie od za dziesięć, czekali już tam lokalni winiarze tanich szczepów... :( Szkoda, bo dookoła same górki :)  Rozejrzałem się z delikatnym przerażeniem i polazłem po drugą drożdżówkę i jeszcze dla pewności jakieś batony do kieszeni, na wypadek gdybym się zgrzał podjeżdżając do...



Coś mi nie pasowało: Browar przede mną, a strzałka pokazuje, że w lewo... Zniknąłem na krótko w krzakach, by sprawdzić, co i jak. Taka historia! Niestety...  Browar jest w lewo... 
Ponieważ, współcześni piwowarzy sprzedają piwo dopiero od dwunastej, musiałem coś wymyślić, by do domu nie wracać bez piwa :)  Zajrzałem przez szybkę, zajrzałem do ... kuchni, gdzie przemiłe dziewczyny zaspokoiły mnie podwójnie ;) 

- A jakie by pan chciał to piwo???
- Jeśli to możliwe i nie nadwyrężam uprzejmości Pań, to wolałbym Cycucha... i może jakieś rude na deser... yyyy... Rudawskie... :)

Ale i tak najweselsze miało dopiero nastąpić :)

- Pan, to chyba dużo jeździ, bo ta opona łysa jest...
- Nieee... Czasem tylko idę na rower, jak mi się zachce...




Ponieważ, browary w plecaku już tkwiły, spojrzałem w dół raz, spojrzałem w dół drugi raz i... pojechałem do góry zwiedzić rejon...


















Okazuje się, że i mój aparat ma serce i ze wzruszenia obiektyw zaszedł mu mgłą historii...









Trochę pokręciłem się po okolicy... Wpierdoliłem ze dwie garście słynnych, napromieniowanych malin miedziańskich, przejechałem spory kawałek w dół, starą drogą do Ciechanowic, blisko linii kolejowej, po czym wróciłem pod gospodę Schwarzer Adler i ... smutny zjechałem w dół, w stronę Janowic Wielkich. Nie było łatwo wyhamować na dole, a po drodze, przy jednym z wyjazdów leśnych, koło mi się proroczo uślizgnęło ;) Ponieważ Cycuch Janowicki polecał mi podjazd do Miedzianki, a nawet ciekaw był, co o nim sądził będę, to teraz, z tego miejsca, napiszę, że fajny jest, a uczucie me do niego jest obecne, zwłaszcza w kolanach, choć delikatne :))))) Pierwszy wjazd był rekreacyjny, bo wiadomo: zwiedzanie, piwo, panienki... ;) Oj, pomyłka... Panienki, piwo, zwiedzanie... Zaś drugi, pseudo-sportowy, na raz. Od tablicy Janowic, do drugiej tablicy...



No niby nic takiego, a frajda nieziemska :) Za tym znakiem przygoda dopiero się rozpoczyna... :))))))))
Podniecony widokami, spocony do granic akceptacji podjazdem, spoglądam sobie beztrosko w lewo, podziwiając rudawską, przepiękną panoramę, aż tu nagle... Jeb!!!!  Zaczynałem się już rozpędzać, zjeżdżając z Miedzianej Góry... A jednak duch historii nie dał mi spokoju... Chciał, bym także zniknął? Po dość długim leżakowaniu na czarnym dywaniku, wpadłem na genialny pomysł sprawdzenia, czy żyję, a następnie sprawdzenia, czy żyję w jednym kawałku... Jednak miałem ważniejsze sprawy na głowie. Delikatnie wygiąłem prawą rękę do tyłu... Plecak suchy, piwo całe... :)))) No to teraz mogę wstać!  Obejrzałem rower i z niedowierzaniem stwierdziłem sobie głośno...  urwa!!! ja...dolę!!! ...jeba... mać!!!, że jednak mam zajebisty rower, bo tylko się poobijał :))))) Trochę trwało nim się ogarnąłem, bo ustać na nogach nie bardzo mogłem i to początkowo mnie martwiło. Ale, że wcześniej nażarłem się cudownych rudawskich malin, moc wróciła i...  po około 30  minutach pojechałem dalej... W tym miejscu dodam, że tylko złamanie, albo coś bardziej, mogło by mnie powstrzymać przed dalszą zabawą w rowerzystę...



Märzdorf - Marciszów i fragment węzła kolejowego, którym wielu więźniów do Miedzianki mknęło... :(







Kamienna Góra, to miejsce moich młodzieńczych harców ;) , a gdy ujrzałem znaki na Raszów, to uśmiechnąłem się z politowaniem nad...  Przewożenie bomb lotniczych, w bagażniku samochodu, to zaiste ekscytujące doznanie...






W okolicy Kowar zbierały się gęste chmury, a to oznaczało, że i nade mną także :) Kontuzja, była niemal niezauważalna, o ile nie zsiadałem z roweru, bo wtedy nie byłem w stanie ustać... Ciekawa perspektywa, jechać, jechać i jechać. Nie lubię tak, Zatrzymuję się kiedy chcę i gdzie chcę, więc cierpiałem :) Dość karkołomnym wyczynem było wsiadanie na rower, a zwłaszcza obciążanie lewej nogi... Ale co? Ja nie dam rady? :)))))))) Bojan Toporek miałby dzwonić do domu po transport?  Nic z tych rzeczy :)




Gdy wjeżdżałem na Przełęcz Kowarską, wiało już porządnie i czasem popadywało. Zaswędziało mnie w mojej główce, by jeszcze skręcić w lewo na Okraj, zawrócić i później, skoro jeszcze nie pada ruszyć na Karpacz, jednak po telefonie do Małżonki głos rozsądku ( jej rozsądku) przekonał mnie, że do domu i tak jeszcze jakieś 180 km, jak nie więcej, więc warto przełożyć ten pomysł na inną okazję :) Tak, też zrobiłem. Zasmucił mnie parking na przełęczy. Śmietnik i szczalnia pokrzaczna... Eh... A dawno temu, człowiek mógł tam coś zjeść, potańczyć... Eh... Lwówek Kowarski...



Coś tam grzmiało, coś tam nawet dyskretnie pokapywało, a ja wystraszony, obolały :)))))) zjeżdżałem sobie w stronę Jeleniej Góry, by tuż przed nią wpakować się na jakąś niewyszukaną dróżkę rowerową ;)




Na trzydziestce ruch był porażająco intensywny, zapragnąłem więc zniknąć z niej możliwie szybko, mimo, że lewa nóżka niezbyt mnie wspierała... Dopiero po podjazdach za Pasiecznikami sfociłem samicę białej krowy z młodym :))) A tak, na szczęście :)



Do trzydziestki w Pasiecznikach wybornie się zjeżdża, oj wybornie. Niestety dziś w drugą stronę musiałem się trochę namęczyć, bo lewa noga już nie działała... Skończyła się tuż za Jelenią Górą :(

Przed Pławną, za dnia:



Nie za bardzo chciało mi się robić zdjęcia, bo wiązało się to z koniecznością zsiadania, a zwłaszcza wsiadania na rower, co niestety było dużym wyzwaniem... W Pławnej zjechałem nawet na dróżkę rowerową i jechałem nią aż do Lwówka Śląskiego...








W Bolesławcu, niedaleko dworca autobusowego, dostrzegłem kebabiarnię ;) Pomyślałem, że gdy wciągnę takie coś, to lepiej będzie mi się jechało. Nic z tych rzeczy... Pan o posturze niewyrobionego ciasta na pizzę zaserwował mi kebab, którego jedynymi składnikami było mięso i frytki... I teraz slowa, które wypadało by pomijać... Kurwa! Co za palant! W taki oto sposób postanowiłem, że w Bolesławcu nie będę się zatrzymywał, bo nie ma po co... Ceramikę mogę zamówić w necie, wiadukt kolejowy mi zbrzydł...
Ot, taki Lwówek Bolesławiecki...
Pod poniższym znakiem miałem swój własny znak... zapytania ;) Noga tak już nakurzała, że nawet włóczenie jej w espedzie było uciążliwe i nieprzyjemne... Czyli, był to tzw. kryzys :)))) Ale że, to nie pierwsza taka Brygada Kryzys, jakoś się ruszyłem i powoli przyzwyczajałem się do jazdy w deszczu od okolic Szprotawy...



Jako, że dzieckiem szczęścia jestem nie od dziś, to właśnie dziś Matka Natura przekazała mi kolejny szczęśliwy los...Lać zaczęło dopiero przed Kożuchowem i co najprzyjemniejsze, zaczęło mi się dobrze jechać, choć już do samego domu tylko jedną nogą...:)
Bojan potrafi! :)))))



A wszystko to, po to. :)))))))))))))



Na zakończenie kilka naciąganych statystyk:

Dystans: Z całą pewnością powyżej 380 km, być może nawet 400, a może i ciut więcej, jednak nie sprawdzam, bo mnie to po prostu wali...
Temperatura: W gruncie rzeczy w sam raz.
Co jadłem: Pamiętam, że kabanosy, bułki, obrzydliwy kebab, lajony, trzybity. Nie pamiętam ile.
Co piłem: Heh... I tu będę dyskretny. Wodę i colę lub pepsi. Ile? Sporo.
Jak szybko jechałem: Nie wiem, raczej nie za szybko. Tzn. do Jeleniej Góry dość żwawo, ale od Miedzianki już nie bardzo :)
Jak długo: I tu jestem w stanie precyzyjnie, co do minuty podać czas: wyjechałem w sobotę o 22.18; do domu wróciłem o 19.07 w niedzielę.







Kategoria Merida, Trzysta plus


  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

????????????????????

Piątek, 29 lipca 2016 · dodano: 29.07.2016 | Komentarze 10


Wrrrrrr....





  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Górskie przełożenia :)

Czwartek, 28 lipca 2016 · dodano: 28.07.2016 | Komentarze 4


Trasa: Łężyca - Zielona Góra, Trasa Północna - Przylep - Czerwieńsk - Nietków - Leśniów Wielki - Drzonów - Buchałów - Świdnica, wioska :) - Zielona Góra - Łężyca.

Temperatura: w sam raz...

Dystans: nie więcej niż pięćdziesiąt km

Po domowych zabawach z brudnym rowerem, nie chciało mi się dokładnie ustawić wysokości siodła i dziś piekły mnie kolanka ;) Eh...
Poza tym, ruszyłem na jakieś drobne wzniesienia, by sprawdzić, czy na moich górskich przełożeniach łańcuch już rzęzi, czy dopiero zacznie... Bo ja bardzo nie lubię rzężącego napędu. Może być czarny i, ale musi być cichy :)
Górskie przełożenia działają... jak nowe :)))))))


Zachodnia strona Słońca...













Piękny, niemal świeży asfalt na drodze z Nietkowa do Leśniowa Wielkiego, a już na tej właśnie prostej drodze świecą się znicze... Niedobrze...





Moja ulubiona morenka za Świdnicą, a przed Wilkanowem...





Dziś wolniej, bo wzniesienia, a i łeb już mi wystygł... 






  • DST 65.10km
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Telewizja

Poniedziałek, 25 lipca 2016 · dodano: 26.07.2016 | Komentarze 2



Traska: Łężyca - Zielona Góra obwodnicą  - Świdnica  - Ochla - Niwiska - Mirocin - Studzieniec - Zatonie - Zielona Góra: Jędrzychowska, Fabryczna, Reja, Wojska Polskiego, Batorego - Łężyca



Mniej, (czyli) więcej, jak powyżej...

Korzystając z wyśmienitych okoliczności natury: umiarkowanie ciepło, wiatr bliski zera bezwzględnego, zachodzące, a więc nie rażące kierowców Słońce, wyruszyłem na żwawszą przejażdżkę niż zwykle. Zwykle i tak jeżdżę dość  żwawo, jak na moje lenistwo, to jednak dziś potrzebowałem pojechać  ciut bardziej, tym bardziej, że od dziewiętnastej byłem już posiadaczem czupryny aero :) To utwierdziło mnie w przekonaniu, że gdy na chwilę zapomnę o lenistwie i czerpał będę z zerowego wiatru oraz opływowej fryzury, to będę mógł przez sporą część przejażdżki pokrzykiwać do siebie słynne ( wśród amatorów): Trzymaj czterdzieści! :)))) Od pomysłu, do czynu...:) Przy okazji zmasakrowałem się dość, dość... ;) Całość zajęła mi od drzwi do drzwi godzinę czterdzieści osiem... Sekund, to już nie wiem  - lenistwo i ignorancja :) To wszystko z siku stopem i foto chwilami. Bardzo rzadko tak jeżdżę, bo powyżej czterech dych mam wrażenie, że tył roweru  wygina się przedziwnie w różne strony świata. To niemiłe uczucie... Dziś był taki szybszy dzień :) Trochę to nieekologiczne, bo piętnaście minut po pierwszym prysznicu, musiałem zmierzyć się z wyrobem miejskich wodociągów raz jeszcze :))))) Zawsze tak mam, gdy jest za szybko :) Po drodze niewiele się wydarzyło... Jedyną atrakcją był rowerzysta (pewnie wracający z pracy) na ulicy Jędrzychowskiej, który wjeżdżał ten podjazd niesamowicie twardo.  Taki staromodny, siłowy styl miał... Jak dla mnie, to raczej szkoda nóg, ale jak ktoś tak lubi...


Hm... Patrząc teraz na poniższe zdjęcie, mam wrażenie ( słuszne ;) ), że ruszyłem z domu na tzw. pełnej .urwie... Może i nawet zbyt pełnej... ;)




Obleśne łąko - pola między Świdnicą i Ochlą





Zielonogórskie Zagłębie Kabaretruskawkowe... :)




Niwiska... Miałem już nie reklamować krk, ale jakoś tak wyszło... Są jak socjalistyczna stonka...






Teoretycznie zamierzałem dojechać do Kożuchowa, jednak nie wiedzieć czemu, nie zrobiłem tego... :(





Za Książem Śląskim...





Rondo dylematów: przez Raculę i jej łagodny podjeździk, czy też przez Jędrzychów i podjeździk do... browaru :)))))))





Moja dusza uratowana :) i jakiś czas, być może nawet dłuższy, nie będę grzał niczym poparzony, tak jak dziś...
I to mi się w jeżdżeniu na rowerze podoba. :) 






Kategoria Do stu, Merida


  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bajka o kurce wodnej i babie jagodzie...

Niedziela, 24 lipca 2016 · dodano: 24.07.2016 | Komentarze 4

Trasa: Łężyca - Cigacice - Łężyca.  :)))

Dystans: nie więcej niż 30 km

Temperatura: 20 stopni i drobny deszczyk :)

Tak sobie jechałem, jechałem...




A to moje obuwie rowerowe z podeszwami przerobionymi z żelków Haribo o porażającej sztywności... 






Niby deszczyk, a nie zmoczył mnie specjalnie...






Miejsce parkingowe pomiędzy Zawadą a Cigacicami





Jagody i grzyby można znaleźć nie tylko w lesie... I to mi się podoba :))))) Przedsiębiorcy wyszli naprzeciw potrzebom rowerzystów :)





Po drodze mijałem się ze smutnymi szosowcami , jadącymi chyba  z Sulechowa na Zielonogórską Ustawkę Pod Amfiteatrem ( w skrócie ZUPA ) ... Było cisnąć na jagody... :))))))))










  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

280 gwoździ czyli relikwie śniętego...

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 23.07.2016 | Komentarze 1

Trasa: Łężyca - Cigacice - Świebodzin - Gościkowo - Świebodzin - Cigacice - Łężyca

Dystans: nie więcej niż 100 km

Temperatura: oficjalna 26 stopni, a na termometrze, na Trasie Północnej przy drodze...52.4... He,he... Aż tak gorąco, to chyba nie było, bo wiał fajny zimny, ruski wiaterek.

To był dwuczęściowy przejazd misyjny, do nijakiego Jordanowa, czyli Gościkowa, a wręcz Paradyża... Dobrze, że kurs kończył się po prawej stronie drogi, naprzeciw wylęgarni czarnej zarazy... Mimo to, czułem się nieswojo i już od Lecznicy dla narkusów w Jordanowie, docisnąłem dupsko do siodełka, by wyeliminować  atak  od tyłu ;)
Nim to nastąpiło sfociłem pogański symbol Świebodzina. Aż dziwne, że śnięci jeszcze nie wymusili usunięcia tegoż przemiłego sygnalizatora spod najbrzydszej figury lubuskiej...





Na rondzie przy najstarszym tesco na świecie, kontrole policji. To jeszcze nic, że kontrole. Stojący na środku ronda funkcjonariusz poszukujący terrorystów z okazji światowych dni młodzieży śniętej, rozbawił mnie nieco... Ale, cóż... Taki job :))))


Dojechawszy do celu, pograliśmy na bębnach z Kolegą Wiktorem, a z jego rodzicami popaplaliśmy o wakacjowaniu w... Austrii. O kapitalnej infrastrukturze turystycznej i o wbrew pozorom wcale nie wysokich cenach. Można się nieźle zdziwić... 9 noclegów dla 6 osób na siedemdziesięciu metrach kwadratowych plus karnet na większość okolicznych atrakcji... za 200 ojro :) 

Gadu, gadu, a czas płynie... :) 

Tuż przed rondem, czyli węzeł Jordanowo i wjazd na S3




 
Wątpliwej jakości panorama Świebodzina i wiaduktu z S3 pośrodku...





A to już kwas litewski, który zażyłem w intencji... zabłąkanego kierowcy tira ( a niby sobota, hm... ) z wszystko mówiącą tabliczką: LT
Nie dość, że było nawet ciepło, to jeszcze cieplej zrobiło mi się, gdy wszedłem w interakcję ze wspomnianym tirem tuż przed Rosinem...  Włos mi dęba stał aż do Sulechowa :)





I to tyle. :) 



Kategoria Do stu, Merida, Rodzinnie


  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dżesss był, a w drodze do domu blues... vol 2

Niedziela, 17 lipca 2016 · dodano: 19.07.2016 | Komentarze 3


Trasa: Jemiołów - Łagów Lubuski - Gronów - Stok - Mostki - Świebodzin - Sulechów - Cigacice - Zielona Góra - Łężyca

Dystans: nie więcej niż 80 km.

Czas jazdy: niespodziewanie zadowalający wobec warunków psychofizycznych dżokeja :)


Gdy dziewczyny radosne, acz zmarnowane nocnymi harcami wstały, zjedliśmy śniadanie, postękaliśmy nieco nad popadującym deszczykiem, czekaliśmy na nieco więcej słońca. Pojawił się wietrzyk, rozgonił wstrętne chmurzyska i już około dziesiątej życie towarzyskie przeniosło się na prerię :) Po przyjemnym prysznicu z węża poczułem się jak Manitou... Atrakcją dzisiejszego dnia miał być park linowy i był :) Tym razem level drugi, bo nasza niedorośnięta squaw już tam bywała i... to jest Tato łatwe. Wolę wysoko. A mogę na samą górę ? :) Eh... Spakowaliśmy graty i ruszyliśmy do Łagowa autem :)))))))) Nudziłem się niezmiernie ;) Wreszcie czas minął, a i zmęczenie młodej Indianki sięgnęło zenitu. Pojechaliśmy do domu, po czym w ten sam dziwny sposób wróciłem do... Jemiołowa :) 
Dyliżans, to jednak nie to, więc osiodłałem moją klacz i ruszyłem dość żwawo w stronę domu, bo perspektywa trzeciej pod rząd burzy na tej samej trasie, nieco mnie irytowała...

Dyskretna fota nadajnika w Jemiołowie...





I nieco bardziej odważna fotografia zbliżającej się delikatnej burzy...






Pokapywało mi czasem na plecy, ale nie na tyle by robić zdjęcia mokrych gaci...
Poniżej pięknie różowy mostek nad S3 tuż za Rosinem.





Lekko wieczorową porą ruch był już symboliczny, jechało mi się spokojnie, właściwie to był przejazd zdecydowanie bardziej użytkowy niż terapeutyczny :)

 


Samica dzikiego mustanga na popasie pod tablicą informującą, że właśnie tu trwa remont i (lub) budowa drogi S3.
Rzecz miała miejsce w okolicy Sulechowa, tuż za zjazdem z ronda na Cigacice. 
To był kolejny trening(?) jazdy bez spania :) Dystans mizerny, ale to niezbyt wiele zmienia, bo i na takim zasnąć też można :)))))
Właściwie powinienem siedzieć cicho i nie wymądrzać się, ni chwalić jak to długo potrafię nie spać, bo przyjdzie kiedyś kryska na matyska ;) 




Kategoria Do stu, Merida, Rodzinnie


  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blues, a nawet dżessss.... vol. 1

Sobota, 16 lipca 2016 · dodano: 18.07.2016 | Komentarze 2


Trasa: Łężyca - Cigacice - Sulechów - Świebodzin - Mostki - Stok - Gronów - Łagów Lubuski - Jemiołów

Dystans: nie więcej niż 80 km

Czas: porównywalny z czasem dojazdu moich księżniczek :)

Temperatura: w sam raz.

Łykend zapowiadał się obficie... Blues, konie, przed, po zgonie ;) Słońce, park linowy, Indianie i liczne banie...
A więc... ;) Spakowawszy dziewczęta, ruszyłem sobie powoli w stronę prerii. Moje niewiasty  ( w tym jednia z homologacją USC ) dojechać miały łączonymi środkami transportu, bo... do Łagowa nie jeżdżą autobusy ;) Ja zaś wykorzystując tę sprzyjającą okoliczność skorzystałem z mej alu  klaczy, o wszystko mówiącym indiańskim imieniu Grafitowa Biel :).  Od Zawady, aż do mostu na Odrze w Cigacicach korek. Obowiązywał na szczęście tylko samochody. Znowu wypadek na remontowanej S3 i całe szczęście dla samochodziarzy, że obok jest stara trójka ;) Za Sulechowem, już tradycyjnie robi się pusto i na tej trasie, aż do Deszczna ma się wrażenie, że to zupełnie niepotrzebnie zbudowana droga rowerowa, dopuszczająca ruch samochodowy :) Tak, niepotrzebnie, bo przecież niedzielni cykliści jeżdżą tylko do nad Odrę... Podjazd w Cigacicach stanowi skuteczną barierę i właściwie już od mostu żaden dzielny rowerzysta nie wjeżdża pod koła. Wyjątek stanowią niedzielni rowerzyści z rowerami na bagażnikach samochodowych...:) Lokalsów z okolic starej trójki nie liczę, bo to użytkowa elyta :)





W Mostkach zbadałem, czy moje dziewczyny, wraz z koleżanką nie pomyliły czasem drogi ;) i wiedząc, że mam ogromną przewagę pojechałem dalej...





Oprócz błękit...u, brakuje mi pośrodku kierownicy chwytu...





No i po krzyku. Jeszcze tylko przejazd przez turystyczną perłę ;) i ...





fotka na podjeździku do Jemiołowa i właściwie to koniec przejażdżki. Główna jazda miała się rozpocząć dopiero wczesnym popołudniowieczoronocoporankiem...  Aaaa... Jeszcze zdjęcie łagowskiej bramy, która to w rzeczywistości jest wrotami do innego świata, gdzie dźwięk i brzdęk jedno imię ma ;) Warto zwrócić uwagę na moje okulary. Dostałem je kiedyś od starego Indianina. Podobno, widać przez nie przyszłość. Zawsze gdy w nich jeżdżę, jestem spokojniejszy :))))))) 





Poniżej, końcówka podjazdu przed Jemiołowem. To jest wersja letnia :) Doskonale dopasowana do upałów.






Blues, czyli dżesss....  Wprawdzie to zdjęcie pochodzi z edycji 2015, kiedy to Manitou nie dał rady Polakom i padł jak nieżywy w objęcia Matki Natury, to i w tym roku nie było lepiej. Gdyby nie podtrzymujące go korzenie traw wszelakich, także i tym razem nie ustałby na nogach ;) Howgh! W sumie gdybym tak,  ja miał  na powitanie z każdym gościem wioski,  jarać fajkę pokoju, to ... 










Ja w piątki nie przyjeżdżam, bo doskonale znam teren i wszelkie zagrożenia  ;)  Żony i kochanki, w piątki mają nieoficjalny zakaz zbliżania się do indiańskiej wioski :))))))

Okiem Kolegi Katosa:




Drugim Jego okiem:





Około piątej spadł deszczyk, ze sporym trudem spakowaliśmy graty ze sceny. W tym roku nie była zadaszona - niestety, ekipa technicznych była w wiosce już od piątku... ;) Teoretycznie poszliśmy spać... He, he... Akurat ;) Starszyzna plemienna udała się ku ognisku i w spokoju radziła nad planem działania :)))))))

Ciąg dalszy nastąpił...


Kategoria Do stu, Merida, Rodzinnie